He he - pozwolę sobie zarechotać, gdyż jak sobie pomyślę co sobie myślę, to taki rechocik niepoważny, ale nie złośliwy nazbyt, mi się na mordce pojawia. Rzecz o sytuacji i reakcji - sytuacji obiektywnej, reakcji subiektywnej, nie wykluczonej iż też nie powszechnej na premierę tegoż poddawanego teraz refleksji projektu. Za jego sterem stoi Aaron Stainthorpe, czyli nie kto inny tylko wokal niestrudzonego My Dying Bride i rzecz jasna najbliższych braci towarzyszących sukcesowi Paradise Lost z czasów początkowych najtisów, kiedy obie formacje siedziały w czystym doomie gotyckim. Znający temat wiedzą, nieznający pewnie pokojarzą, jeśli są zainteresowani. Szkopuł główny tkwi mianowicie w tym (i on mnie tak bawi), iż Aaron wraz z kompanami w 2024 roku nagrał album jako żywo kojarzący się z "paradajsowym" okresem przejściowym, kiedy ekipa Mackintosha i Holmesa wydała One Second, a tym samym została już wówczas przez szalikowców twardego smęcenia wyklęta - zanim jeszcze postanowiła zostać nowymi ziomalowymi depeszami. Prawda że fajnie historia, niekoniecznie to samo, ale jednak koło zatoczyła, gdy wiedzieć iż Paradise Lost ostatnią dekadę na pełnej spędził na trudach powracania do łask radykałów, a dodatkowo równolegle wspomniani powyżej paradajsowi Panowie wydali przed umownie chwilą krążek pod szyldem nawiązującym do najbardziej swego czasu ich albumu przeklinanego. Fajnie, paradoksik goni paradoksik, a żeby dolać jeszcze więcej oliwy do tejże niegroźnej beki (uwaga!) ja uważam, że Forever Burn zjada fajną chwytliwością i (uwaga, uwaga!) szczerością krążek sygnowany logiem Host, chociaż tak jeden do jednego nie można ich stylistycznie do siebie przykładać. Pierwszy jest po całości quasi depeszowy, drugi natomiast po całości quasi paradajsowy z okresu pół depeszowego, pół inspirowanego sceną reprezentowaną tak przez The Sisters of Mercy czy Fields of the Nephilim. Fajnie, fajnie - pośmiałem się, a teraz powaga - chociaż trudno tak zaraz. High Parasite jest niedzisiejszy i absolutnie nie proponuje nuty z jaką dzisiaj identyfikacja dodaje nawet podstarzałym przedstawicielom mojego metalowego pokolenia punkty do statusu. Przecież mamy do czynienia z poniekąd spopowiałym metalowym rock'n'rollem, podbijanym intensywnie mrocznym klawiszem i korzystającym wokalnie obficie z mieszania ryku z grubymi czystymi tonami. oraz damskimi chórkami. Tylko jedno gatunek muzyczny, drugie jakość jego wykonania. Ja uważam, iż High Parasite nie ma się czego wstydzić i gdyby Aaron uczynił to mocno przed laty, mógłby poczynić na scenie zamieszanko. Dzisiaj rzecz jasna traktuję ten debiut jako fajną ciekawostkę i dowód na to, że nieźle się stylistyczne losy plotą. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz