Klasyk zasłużony, obecnie jak donoszą portale kulturalne odgrzany pod postacią serialu, w którym Jake Gyllenhaal podobno jak Harrison Ford, Ruth Negga (mam oko od jakiegoś czasu) i Renate Reinsve (mam oko od niedawna) odpowiednio wcielające się w postaci odtwarzane niegdyś przez Bonnie Bedelie i Grete Scacchi. Oryginał więc sobie na tą okoliczność odświeżyłem, choć jako obsesyjny jedynie miłośnik za jednym posiedzeniem konsumowanego długiego metrażu, a żaden fan serialami zarywanych nocek zapewne tego nowego nie sprawdzę. Pretekst jednak bardzo szanuję, bowiem trwam w przekonaniu że Uznany za niewinnego to jeden z najlepszych obrazów szanowanego specjalisty od kryminalnych dramatów z wątkiem sądowym i sam w sobie niegdyś (za małolata sprawdzony) doskonały przykład ciekawego i angażującego kina z przełomu lat 80/90. Fundamentem fachowo skrojona kryminalna intryga, umówmy się raczej bez przegięć/pomysłów z sufitu w których autentyczność w odniesieniu do kontekstu trudno byłoby uwierzyć. Wszystko jest w nimże zadowalająco logiczne i zazębia się, bowiem po pierwsze w scenariuszu ważniejsza od fajerwerkami strzelającej wyobraźni jest przyczynowość reakcji, a po drugie natura ludzka i jej podatność na namiętności - mniej zdrowego rozsądku więcej reakcji chemicznych w mózgu określanych miłością, bądź trafniej pożądaniem. Słaby, podatny na kobiece walory facet i kobieta ambitna, a dalej po zawiązaniu akcji seria konsekwencji kiedy ktoś piękną i zaradną z ********* i **** urażonej (no tak) morduje. Ponadto z dobrym twistem obraz, a to nie zawsze takie oczywiste. Klasycznie udramatyzowane kino w eleganckim stylu i z oczywistym, a jednak tym razem zaskakująco dobrze widzem kręcącym najprzystojniejszym bodaj stolarzem/cieślą w historii Hollywood. Szacuneczek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz