piątek, 6 września 2024

The Cotton Club / Cotton Club (1984) - Francis Ford Coppola

 

Swingujący jazz tutaj równoprawnym bohaterem, wraz z klasycznie, nie tylko przez pryzmat miłości nazbyt romantycznie odbieraną gangsterską lat dwudziestych. Prohibicja i interesy półświatka, zdobny styl Coppoli, gwiazdorska obsada - czy mogło się zatem nie udać? Mogło i poniekąd obok klapy finansowej artystycznie też się nie udało, bowiem sporo się dzieje, widz absolutnie się nie nudzi, bawiąc się nawet jeśli nie gustuje w gatunku całkiem dobrze, jednak oczekując kina zawiłej, konkretnie mocnymi kontekstami społeczno-obyczajowymi dopieszczonej akcji po linii najsławniejszej produkcji Coppoli, to się zawiedzie, gdyż tak sobie kombinuje i z akrobacji myślowych uskutecznionych wychodzi mi, że Cotton Club jest tym w Coppoli filmografii, czym New York New York w filmowej spuściźnie Scorsese. Bliżej bowiem im obydwu do niekoniecznie dobrze wyczutych standardów musicalowych, niż w pierwszym przypadku wspomnianej gangsterki z szalonych lat dwudziestych, a w drugim ambitnego dramatu obyczajowego. Zgadzam się także z opinią, że Cotton Club został przeestetyzowany i popchnięty bez hamulców w stronę szołmeństwa, gdzie nie liczy się realizm oparty na logiczności następujących po sobie wydarzeń, będących skutkiem zachowań i postaw bohaterów, a miast tego wszystko podporządkowane jest wizualnej ferii - nie ma co się oczekiwać, że pod publiczkę. Proszę jednak abym nie był źle zrozumiany - ja widzę w tym pasję i wyobraźnię, a i pieniądz zapewne jak na owe czasy przeokrutny, lecz ten świat wykreowany, mimo że bardzo wdzięczny do filmowej obróbki, w tym przypadku nie spiął się z moimi oczekiwaniami fabularno-scenariuszowymi. Za mało ognia, za dużo przepychu – co jest w sumie częstą przypadłością musicali czy jak w tej sytuacji quasi musicali. 

P.S. Coppola zrobił jak chciał, albo chciał zrobić jak sobie zakładał. Stawiam na ten drugi scenariusz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj