wtorek, 17 września 2024

Little Odessa / Mała Odessa (1994) - James Gray

 

Hollywoodzki, a jednocześnie depresyjny - co rzadko ze sobą w parze występuje, kiedy mowa o produkcjach dominującej w światowej filmowej branży fabryki mainstreamowych obrazów. Przygnębiający autentyzmem przyswajanych scen, które miały się szczególnie w ówczesnej świadomości mieszkańca Europy Wschodniej (transformacja - przemiany ustrojowe) nijak do jego wyobrażeń o krainie ze snów gdzieś za oceanem. Brighton Beach gdzie rozgrywa się akcja, nazywano niegdyś pieszczotliwie "małą Odessą", a po upadku ZSRR i napływie nowej fali emigrantów nad oceaniczną dzielnicę nowojorskiego Brooklynu ochrzczono "małą Rosją". Brighton Beach góruje nad Atlantykiem niczym Krym nad Morzem Czarnym, stąd bodaj oprócz dominacji przybyszów ze wschodniej Europy to skojarzenie. Jak daje do zrozumienia James Gray, toczyło się tam życie rozczarowanych niełatwą rzeczywistością i sprowadzonych nieczęsto do poziomu klasy najniższej (Joshua Shapiro w jednej ze scen żali się, iż jego rodzina w ojczyźnie była inteligentna), musząc zmagać się nie tylko z wyzwaniami związanymi z przetrwaniem w warunkach ustroju kapitalistycznego, ale także funkcjonować w towarzystwie rożnej maści drobnych i grubszych gangsterów – niby ziomków, ale wybierających łatwą drogę do pieniędzy i władzy. W tych trudnych, spowitych akurat mroczną zimą warunkach rozgrywa się dramat rodziny podzielonej, poddanej sprawdzianowi siły więzi i lojalności - rodziny dręczącej choroby i mrocznego balastu, które ją spajają, ale bardziej jednak antagonizują zarazem. Drugi film w karierze Jamesa Gray'a opowiada (to moje wrażenie, oczywiście nie doświadczenie) przekonująco szczerze o życiu tejże emigracji i światku przestępczym będącym tegoż życia elementem istotnie składowym. Opowiada technicznie sprawnie i narracyjnie wyraziście, a Tim Roth całkiem nieźle odnajduję się ze swoim osobliwie smarkatym obliczem fizycznym w roli zimnego mordercy. Najmocniejszy jest jednak tutaj finał, w którym muzyka chóralna charakterystyczna dla prawosławnego obrządku odgrywa niezwykle znaczącą rolę i wraz ze scenariuszem na wzór quasi greckiej tragedii z dodatkowo dla siły przekazu trafnie nie zamkniętym końcem, potrafi przyprawić o dreszcze podczas seansu i sprawić, że Mała Odessa jest niezwykle sugestywna. Ja akurat lubię gdy w kinie happy endom mówi się stanowcze nie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj