Światła
w sali ze zwłoką zabłysły, a ja nadal w zamyśleniu pozostaje. Wychodzę w końcu z kina i
zastanawiam się czy to był dobry film i czy Sofii Coppoli o taki uzyskany
efekt chodziło? Nie żebym miał na myśli moje fundamentalne pytania, ale czy
taki obraz właśnie chciała osiągnąć, by z jednej strony widz docenił mistrzowsko
subtelny sposób uchwycenia reakcji kobiet młodszych i nieco starszych na obecność
atrakcyjnego mężczyzny w ich mikroświecie pozbawionym przez dłuższy czas podniety tego rodzaju. Jednocześnie zależało jej bym był poniekąd zaskoczony i rozczarowany, iż niektóre
kwestie, wątki potraktowała marginalnie lub zbyt grubym ściegiem przeszyła, przez
co one nienaturalne i mało wiarygodne. Może wina tkwi w samej adaptowanej powieści lub sugestii pochodzącej z pierwszej sprzed laty próby ekranizacji fundamentu
literackiego? Trudno mi w tym miejscu znaleźć odpowiedź, bo obrazu z Clintem
Eastwoodem nie widziałem, a samej powieści nie czytałem. Nie potrafię jednak uznać,
iż Coppola nie dostrzegła w końcowym efekcie własnej pracy (bezspornie urzekającym malarską formą i uwodzicielskim wizualnym charakterem) kilku dość jaskrawych przerysowań merytorycznych,
względnie czytelnego sugestywnego braku napięcia i niepokoju. Stąd wniosek, iż mogą te mankamenty być
zamierzoną prowokacją – teza to zaiste brawurowa, z bezradności zapewne sklecona. Natknąłem się wszakże na opinie eksperckie sugerujące, iż to film niezwykle kobiecy,
z tej niewieściej perspektywy spojrzeniem bogaty, a jak autopsja podczas
projekcji pokazała kilka przedstawicielek płci pięknej obecnych na sali
szczebiotało między sobą (drażniąc moje uszy i cierpliwość mą anielską próbie
poddając), manifestując jednoznacznie swój brak nie tylko zachwytu, ale nawet
zainteresowania. Może Panie rozrywki w bardziej bezpośrednim stylu oczekiwały,
a może Sofia Coppola nie zdołała z historii właściwych emocji wykrzesać? Ja również ich
odpowiednio wyraźnie nie odczuwałem, jednocześnie gdzieś w głębi podejrzewając,
że tutaj się ze mną mocno podstępnie pogrywa – taką w warunkach laboratoryjnych
tragifarsę proponując, która rodzajem testu dla bystrości umysłu. Sięga
bowiem Coppola odważnie po humor (w drobnych gestach, spojrzeniach – tutaj
chyba oczko puszcza), bawi się rozerotyzowaną poetyką w dwuznacznościach kreując
przypowiastkę o kobietkach z nagle rozbudzonym popędem do mężczyzny, który
świadom swojej atrakcyjności doskonale czuje i wykorzystuje ich potrzeby. Z
drugiej strony będąc dla niewiast wyposzczonych tajemniczą i niebezpieczną
zarazem atrakcją, traktowany jest na równi jako bezbronny króliczek potrzebujący
opieki i nieprzewidywalny drapieżnik zagrażający ich bezpieczeństwu. Bawią się
nim i on z nimi gierki prowadzi – taki flirt ryzykowny, który dobrze się nie
skończy jest w zapętleniu inscenizowany. Zachodzę w głowę, mocno kombinuję by interpretacji dokonać,
z własnej męskiej perspektywy próbuję dostrzec tą kobiecą naturę w tych
zachowaniach podobno uwypukloną. I hmmm... właśnie teraz olśnienie – każda
kobieta przecież poszukuje partnera delikatnego i wrażliwego, który niczym
pluszak przytuli, podda się kokieteryjnej obróbce ale i jak lew groźny niebezpieczeństwo przegoni i swą
dominującą naturą sobie partnerkę też przyporządkuje. To chyba dobry trop do zrozumienia,
co właściwie Sofia Coppola chciała widzowi przekazać? Jeśli nie, to ja się poddaje,
ale film mimo tego oceniam wysoko.
P.S.
Szepnę tutaj jeszcze, że jedna Pani do drugiej Pani rzekła po filmie z irytacją i niedbale,
że oto dawno takiej nudy nie widziała i już pójść na Batmana, co jej kiedyś w przeszłości mąż
polecił bardziej by już wolała. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz