piątek, 8 września 2017

The Beguiled / Na pokuszenie (2017) - Sofia Coppola




Światła w sali ze zwłoką zabłysły, a ja nadal w zamyśleniu pozostaje. Wychodzę w końcu z kina i zastanawiam się czy to był dobry film i czy Sofii Coppoli o taki uzyskany efekt chodziło? Nie żebym miał na myśli moje fundamentalne pytania, ale czy taki obraz właśnie chciała osiągnąć, by z jednej strony widz docenił mistrzowsko subtelny sposób uchwycenia reakcji kobiet młodszych i nieco starszych na obecność atrakcyjnego mężczyzny w ich mikroświecie pozbawionym przez dłuższy czas podniety tego rodzaju. Jednocześnie zależało jej bym był poniekąd zaskoczony i rozczarowany, iż niektóre kwestie, wątki potraktowała marginalnie lub zbyt grubym ściegiem przeszyła, przez co one nienaturalne i mało wiarygodne. Może wina tkwi w samej adaptowanej powieści lub sugestii pochodzącej z pierwszej sprzed laty próby ekranizacji fundamentu literackiego? Trudno mi w tym miejscu znaleźć odpowiedź, bo obrazu z Clintem Eastwoodem nie widziałem, a samej powieści nie czytałem. Nie potrafię jednak uznać, iż Coppola nie dostrzegła w końcowym efekcie własnej pracy (bezspornie urzekającym malarską formą i uwodzicielskim wizualnym charakterem) kilku dość jaskrawych przerysowań merytorycznych, względnie czytelnego sugestywnego braku napięcia i niepokoju. Stąd wniosek, iż mogą te mankamenty być zamierzoną prowokacją – teza to zaiste brawurowa, z bezradności zapewne sklecona. Natknąłem się wszakże na opinie eksperckie sugerujące, iż to film niezwykle kobiecy, z tej niewieściej perspektywy spojrzeniem bogaty, a jak autopsja podczas projekcji pokazała kilka przedstawicielek płci pięknej obecnych na sali szczebiotało między sobą (drażniąc moje uszy i cierpliwość mą anielską próbie poddając), manifestując jednoznacznie swój brak nie tylko zachwytu, ale nawet zainteresowania. Może Panie rozrywki w bardziej bezpośrednim stylu oczekiwały, a może Sofia Coppola nie zdołała z historii właściwych emocji wykrzesać? Ja również ich odpowiednio wyraźnie nie odczuwałem, jednocześnie gdzieś w głębi podejrzewając, że tutaj się ze mną mocno podstępnie pogrywa – taką w warunkach laboratoryjnych tragifarsę proponując, która rodzajem testu dla bystrości umysłu. Sięga bowiem Coppola odważnie po humor (w drobnych gestach, spojrzeniach – tutaj chyba oczko puszcza), bawi się rozerotyzowaną poetyką w dwuznacznościach kreując przypowiastkę o kobietkach z nagle rozbudzonym popędem do mężczyzny, który świadom swojej atrakcyjności doskonale czuje i wykorzystuje ich potrzeby. Z drugiej strony będąc dla niewiast wyposzczonych tajemniczą i niebezpieczną zarazem atrakcją, traktowany jest na równi jako bezbronny króliczek potrzebujący opieki i nieprzewidywalny drapieżnik zagrażający ich bezpieczeństwu. Bawią się nim i on z nimi gierki prowadzi – taki flirt ryzykowny, który dobrze się nie skończy jest w zapętleniu inscenizowany. Zachodzę w głowę, mocno kombinuję by interpretacji dokonać, z własnej męskiej perspektywy próbuję dostrzec tą kobiecą naturę w tych zachowaniach podobno uwypukloną. I hmmm... właśnie teraz olśnienie – każda kobieta przecież poszukuje partnera delikatnego i wrażliwego, który niczym pluszak przytuli, podda się kokieteryjnej obróbce ale i jak lew groźny niebezpieczeństwo przegoni i swą dominującą naturą sobie partnerkę też przyporządkuje. To chyba dobry trop do zrozumienia, co właściwie Sofia Coppola chciała widzowi przekazać? Jeśli nie, to ja się poddaje, ale film mimo tego oceniam wysoko.

P.S. Szepnę tutaj jeszcze, że jedna Pani do drugiej Pani rzekła po filmie z irytacją i niedbale, że oto dawno takiej nudy nie widziała i już pójść na Batmana, co jej kiedyś w przeszłości mąż polecił bardziej by już wolała. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj