Podarował mi przed laty Curtis Hanson
Tajemnicami Los Angeles sporo frajdy, gdyż z powodzeniem odrestaurował
konwencję kina noire, a w dodatku zafundował w towarzystwie całej plejady
atrakcyjnych aktorskich nazwisk świetnie utkaną intrygę do rozwiązania. Gasząc
pełen optymizmu mit lat 50-tych nakręcił przepełniony melancholią policyjny dramat o namiętnym melodramatycznym sznycie. Dynamiczny i ekscytujący, z kapitalnie rozgrywanymi
wątkami, zawiłymi powiązaniami pomiędzy bohaterami, wnikliwą ale szczęśliwie
nieprzeintelektualizowaną psychologią postaci i ambicją idealnie równoważoną
soczystą akcją. Film zarówno emocjonalny jak i rozrywkowy, opowiedziany z
polotem, ale i szacunkiem dla konwencji. W nim sporo bohaterów równorzędnych, głównie
gliniarzy z różnych poziomów wtajemniczenia. Żarliwego, kierowanego głównie
impulsem twardziela (Russell Crowe), wypielęgnowanego i wyrachowanego gwiazdora
(Kevin Spacey) i ambitnego młodego idealistę (Guy Pearce), ponadto także pismaka
węszącego i inspirującego tanią sensację (Danny DeVito) oraz ekskluzywną
nieszczęśliwą panią do towarzystwa (Kim Basinger). Wszyscy zaplątani w życie miasta aniołów, ukryte pod grubą zasłoną domniemywań, które z reklamowaną sielanką z
przedmieścia ma niewiele wspólnego. Tutaj korupcja króluje, mroczne powiązania
pomiędzy światem przestępców i stróżów prawa, pośród namiętności ducha i pokus
dla ciała. W tym fascynującym dwuznacznym moralnie aliansie osobowości i motywacji tkwi
między innymi tajemnica sukcesu obrazu Curtisa Hansona. Ona wraz z
reprezentowanym filmowym gatunkiem sprawia, że dwie dekady od premiery ja wciąż
z satysfakcją powracam do tego tytułu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz