piątek, 15 września 2017

The Paper / Zawód: Dziennikarz (1994) - Ron Howard




To jest ten rodzaj kina, którego mnie osobiście dzisiaj brakuje. Pojawia się od czasu do czasu, lecz w bardzo ograniczonej ilości i najczęściej w wersji okrojonej z tej właściwej dla produkcji z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych magii równowagi. Albo jest na maksa poważnie, cholernie ambitnie lub czysto rozrywkowo, a kiedyś tacy mistrzowie jak Ron Howard spoglądający na świat z perspektywy kamery potrafili połączyć kapitalne poczucie humoru z ważkimi tematami, odkrywając na przykład kulisy pracy dziennikarskiej w podrzędnym dzienniku vel. brukowcu i relacje w życiu prywatnym jego załogi. 24 godziny roboty w podkręconym do maksymalnych obrotów tempie, w szalonym pędzie gdzie oryginalne osobowości ludzi pasjonatów, ścierają się aż iskry lecą, a z tego tarcia w atmosferze cholernie kreatywnego fermentu powstaje poranna dawka lokalnych wieści. Ten świat to już poniekąd historia, bo papierowe dziennikarstwo zastąpione tym internetowym i szelest stron przy świeżo zaparzonej kawie to już wyłącznie w domach emerytów się zdarza. Ale to oczywistość i też nie tak do końca prawda, bo czy redakcja drukuje czy wkleja to i tak informację musi zdobyć i przetworzyć. :) Ale do rzeczy, gdyż nie o tym chciałem „donosić” zainspirowany tym co po raz przy okazji emisji zobaczyłem. Zauważyłem bowiem rzecz banalną, ale jakże istotną dla funkcjonowania człowieka, że tak zwyczajnie, tak po prostu to ekstra lubić swoją robotę, z pozytywnym przemęczeniem, czasem wręcz entuzjazmem budzić się z rana, by po sobie popołudniu względnie już późno wieczorem z poczuciem zadowolenia z dobrze wykonanej pracy dobry materiał pozostawić. Nieistotne czy będzie to tekst spisany, czy jakakolwiek inna solidnie zrobiona, namacalna, dostrzegalna praca – byleby wykonana z pasją i zaangażowaniem. Tyle że coś za coś, bo doba nie jest z gumy i jak pasja z pracą jest tożsama to cała energia w nią wtłoczona nie pozostawia nic albo niewiele dla prywatności. Cierpią pewnie w różnym natężeniu ważkie tematy - rodzinne relacje naturalnie i przede wszystkim. Sęk w tym by równowagę względną odnaleźć, nie wpaść w wir szaleństwa, zachować umiar i proporcje wyważyć. Kierować się zdrowym rozsądkiem i wyrozumiałością - szczęście przecież od doskonałej symbiozy zależy.

P.S. Gwoli ścisłości i aby cokolwiek konkretnego o samym filmie się pojawiło, bo powyżej więcej swobodnego odlotu niż merytorycznego sedna, a może ktoś kto tutaj trafi wolałby suche fakty, niźli jakieś natchnione ale w rzeczy samej komunały w duchu Paulo Coelho przeczytać. Zatem dla tych koneserów szablonowej formy zdań kilka. :) Dobry temat dziennikarze wyłapują, angażują się w realizację założonego celu, z dylematami się mierzą, moralne przekonania próbie poddają i nerwowość wprowadzają. Pismacze śledztwo dynamicznie jest prowadzone i ryzyko w bezpośrednim powiązaniu z karierą i rodziną się pojawia. Realizację we wszystkich technicznych aspektach świetną i aktorstwo rewelacyjne obserwujemy, a w rolach głównych ówczesna hollywoodzka śmietanka: Michael Keaton, Randy Quaid, Robert DuVall oraz dwie temperamentne kobitki Glenn Close i Marisa Tomei taki popis dają, że "klękajcie narody i respekt na grubo". Tyle! Mało? Trudno! Kropka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj