Półtorej godziny rasowego, surowego w
formie i bogatego w prawdziwe przeżycia męskiego kina, które akurat cichaczem
na ekrany weszło i co niesprawiedliwe oraz niezadziwiające niestety, bez
większego echa się odbiło. Na szczęście kierowany odnalezioną rekomendacją tego kapitalnego
kina nie przegapiłem, za co składam podziękowania na ręce pewnego pasjonata i
sobie jednocześnie gratuluję wytrwałości w konsekwentnej obserwacji kilku
dobrych blogów tematycznych. Krew, pot i łzy na ekranie, ale płacz bohatera to
żadna egzaltowana zagrywka pod publiczkę, lecz szczera emanacja stanu ducha i
ciała. Bo boks to sport dla twardych typów bez niby miękkiego podbrzusza, ale także
ludzi z krwi i kości, czasem o zaskakująco kruchej emocjonalności pod grubym
pancerzem przed widokiem skrywanej. Takich doświadczonych życiowo zakapiorów,
poświęcających niemal wszystko w walce nie tylko z przeciwnikiem ale i własnymi
ułomnościami. Bo jak widać na załączonym „obrazku” najczęstszym i
najtrudniejszym przeciwnikiem własne słabości, niedostosowanie społeczne i
mentalne. To jak teraz spostrzegam Jawbone nowy The Wrestler, gdyż równie mocno
nasączony klimatem frustracji i desperacji, bezwzględnym światem dominacji,
powolnego upadku i względnego zwycięstwa w walce z demonami uzależnienia. W dodatku
z obłędną sekwencją finalnej walki, która autentyczną rzeźnią, gdzie między
linami piorą się niemiłosiernie, a sfilmowanie i zmontowanie tej makabry to
osobny powód do dumy dla realizatorów. Szukać, oglądać, przeżywać!
P.S. Tak jak doczytałem i tymiż
wskazówkami przy poszukiwaniach tytułu się kierowałem, Jawbone to „Cios kina niezależnego,
szczerego, niebywale ożywczego. (…) To wybitny film, bez cienia fałszu i
sekundy efekciarskich odcieni. (…) Wielki mały film.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz