Sprawa wygląda tak - mianowicie gdy pierwszy raz usłyszałem o pomyśle Eastwooda na fabularyzowanie tych
autentycznych wydarzeń, to złapałem się za głowę czując, iż nic dobrego z tej dziadkowej
szarży nie wyniknie. Dodatkowo kiedy pojawiła się informacja o zaprzęgnięciu do głównych ról
prawdziwych uczestników, by w zamyśle naturszczycy dodali realistyki odtworzonym
dramatycznym wydarzeniom, to przekonanie z miejsca zamieniło się w pewność.
Trzymam się tej tezy także teraz, tuż po seansie, chociaż amatorzy jakby na
nich krytycznie nie spojrzeć zaskakująco dobrze na tle zawodowców wypadli. Forma całości najoględniej stwierdzając nie porywa, mimo iż Eastwood całkiem zmyślnie fabułę z kilku ciekawych wątków
zbudował, to jednak przez korzystanie ze słabych niestety retrospekcji i
łopatologicznych tez (że coś tutaj wprost z czegoś wynika i basta) w toporności
zatonął. Poza tym, w tym morzu oczywistości i skrótów myślowych tkwi problem
zasadniczy, bo nic nie zaskakuje, intelektualnie jest całkowicie bez wymagań,
napięcia tutaj jak na lekarstwo, a porównania z dotychczasowym dorobkiem reżyserskim
mistrza sprowadzają tą wymęczoną poprawność do poziomu szablonowej amatorszczyzny. Przykro mi okropnie, raz przez wzgląd na fakt, że niewinni ludzie stają się
ofiarami radykalizmu, dwa że ktoś z takim dokonaniami jak Eastwood idzie
najprostszą z dróg i wybiera tabloidową tanią sensację, zamiast pogłębionej analizy. Uznanie duże zaś za zimną krew i odwagę dla trójki
Amerykanów, sporo mniejsze ale jednak, za ich całkiem sprawne odegranie samych
siebie. Tyle i tylko tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz