Tak się składa, że
wieloletni we mnie ignorant skupiony niemal wyłącznie na kinie amerykańskim,
teraz (lepiej późno, niż wcale) nadrabia, może nie zaciekle lecz jak tylko
jest okazja, te pozycje z kina europejskiego, a szczególnie seryjnie filmy tych
twórców uznanych za mistrzów w swojej profesji o których istnieniu miałem rzecz jasna wiedzę, lecz brak było dotychczas chęci aby z ich dorobkiem się
konfrontować. Haneke to oczywiście jedno z głównych nazwisk do rozpoznania w
mym planie i po trzech wglądach w jego autorski świat (patrz archiwum bloga) przychodzą
systematycznie kolejne. I tutaj od razu piszę, że zanim Pianistka zagościła u
mnie na ekranie, w tym miejscu rozprawiać wpierw powinienem o dużo
głośniejszych, intensywniej nagradzanych Funny Games, czy Białej wstążce. Mam po "szkodzie" to przekonanie, gdyż kapitalna rola Isabelle Hupert to w moim przekonaniu za
mało bym popadł w zachwyt, ale i wystarczająco dużo, abym tym razem zniesmaczony
dosadnością przekazu Haneke’go nie odszedł zbyt szybko sprzed telewizora i
bardzo nieprzychylnie film zrecenzował. Staram się zrozumieć intencje reżysera,
przeczytałem w tym celu kilka jego wyjaśnień tuż po premierze Pianistki wypowiedzianych
i rozumiem, iż forma obsceniczna to narzędzie tym razem uzasadnione, aby
odpowiednio treść kontrowersyjnej prozy Elfriede Jelinek zobrazować i tymiż bezpośrednimi środkami zinterpretować. Z właściwą estetyczną intensywnością ukazać
życie autodestrukcyjne, będące następstwem głębokiej samotności. Życie
zaburzone, zawodowo maksymalnie sfokusowane na pracy, prywatnie zaś zaniedbane
emocjonalnie przez nieprzystosowanie do funkcjonowania w związku. Życie zwyczajnie marne,
w którym zaburzenia psychiczne sięgające poziomu obłędu wyznaczają zakres chorych potrzeb. Niemniej jednak film jako przekaz intelektualnie wymagający i wizualnie dobitny odpycha, budzi poczucie uzasadnionego zdegustowania i wymaga naprawdę silnego psychicznego zaparcia, aby przed jego totalnym charakterem nie uciec. Ja przetrwałem, nie zdezerterowałem, lecz nie ma mowy bym kiedykolwiek do niego jeszcze powrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz