poniedziałek, 11 czerwca 2018

Corrosion of Conformity - Deliverance (1994)




Uważam, iż Corrosion of Conformity najbardziej do twarzy w składzie z Pepperem i wyraz swego zadowolenia z ostatnich wydarzeń w obozie grupy dałem już przy okazji No Cross No Crown. Pokłosiem faktu, iż pełnymi garściami inspiracje znów czerpać zaczęli ze swych dotychczasowych najlepszych krążków było moje ponowne okazałe zainteresowanie Deliverance i Wiseblood. Tak się złożyło, że gdy Deliverance na świat Anno Domini 1994 przyszło (bo to dobry rok był) to akurat do mnie swym pomysłem na stoner/southern/grunge od razu nie trafiło. Znaczy nie mam tutaj na myśli, iż muzyka nie przypadła mi do gustu, tylko że ja o tej płycie wówczas w ogóle nic nie słyszałem. Dwa klipy z pewnością dość często w stacjach pokroju MTV śmigały i dziwi mnie, że Albatross i Clean My Wounds nie zapamiętałem.  Te bezdyskusyjne hiciory z całego longa się wyróżniają, bo na tle reszty przyklejają się do ucha nieprawdopodobnie skutecznie. Jednak nie samymi chwytliwymi wałkami Deliverance stoi, choć jego siła promocyjna na nich w decydującym stopniu była oparta. Deliverance z mojej, bardziej współczesnej, pozbawionej intensywnego sentymentu perspektywy, to mocny i zwarty, bo prócz waloru przebojowego także konkretnie warczący krążek, gdzie twarde riffy idealnie współbrzmią z nieprzekombinowanymi solówkami i surowym wokalem Peppera. Poza tym album nie nudzi, gdyż pomiędzy właściwe kompozycje wklejono z wyczuciem kilka czysto instrumentalnych miniatur, które urozmaicają konkretną rockową młóckę. Tak sobie teraz poszukuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego wówczas, te prawie ćwierć wieku temu Deliverance nie zyskało popularności podobnej do tej która stała się nie szukając daleko udziałem przykładowo największych płyt Alice in Chains, Soundgarden i nawet Kyuss? Czyżby to była jednak inna wrażliwość muzyczna i inna nieco publiczność słuchała krążków CoC? W tej muzyce niewątpliwie jest więcej surowości, a mniej napędzającej fejm nośnej chwytliwości, czego paradoksalnie dowodem są wyróżniające się na tle pozostałych kompozycji, zarówno Albatross jak i Clean My Wounds. Gdyby cały long wypełnili numerami z podobnym ofensywnym zacięciem, wtedy na ówczesnej grunge'owej fali by wypłynęli, a ich nazwa obok największych tuzów byłaby wymieniana. Wtedy jednak Corrosion of Conformity nie posiadałby swej odrębnej tożsamości, tej charakterystycznej mocno krętej historii i być może dla własnej zguby nie uniósłby ciężaru jaki z mega rozpoznawalnością jest związany. Może chcieli być wielcy, ale takich rozmiarów przybrać nie "umieli", albo "umieli" ale na przekór oczekiwaniom nie chcieli? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj