Festynowa beka z tycim, tyciusim podwójnym dnem. :) Z chałtur i marzeń o wielkiej karierze podrzędnych metalowych muzyków z
przerostem ambicji, ale autentyczną pasją. Najtisowych nerdów z prowincjonalnej
Polski, żyjących głęboko w psychice skrytą nostalgiczną tęsknotą za czasami,
kiedy nie trzeba było mierzyć się ze schematyczną codziennością i przede
wszystkim sztywną dorosłością. Takie pełną gębą nasze polskie konwencjonalne kino rozrywkowe,
z Panią burmistrz i jej przydupasem pobudzającym jednoznaczne skojarzenia z wójtem
i Czerepachem. Dla uczciwości w założeniu z całkiem fajnym i akurat sentymentalnie
trafionym przesłaniem, ale też niestety z po macoszemu potraktowanym researchem,
lub świadomie uproszczonym wglądem w temat. Mocno przerysowane, przez co
chwilami wręcz żenujące, ale mimo tych typowych dla formy wad całkiem strawne. Mnie się przynajmniej nie zwróciło, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że założyłem od
startu, że idę świadomie w rejony pierdół i nastawiam się na pajacowanie z
alkoholowym napędem. Wtedy to i nawet aktorskie szarże Domagały, Czeczota, Żurawskiego,
Hamkało (jednak w tym przypadku o Jezu!), Kluźniak (o Jezuuuu też!), Lubosa (na
rany Chrystusa!) i wreszcie Roguckiego mi nie tak straszne. Gwarancji jednak
nie daje, że ty, ty i ty błądzący w necie, trafiający przypadkowo na moje
wypociny biedaku, to co zaproponowali powyżsi z równym dystansem, podobną gracją i wyrozumiałością udźwigniecie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz