Jeszcze kilka lat temu nie było mowy aby kolejne
uparte próby zrozumienia fenomenu i docenienia wartości stylistyki QOTSA, w
moim przypadku przyniosły wreszcie wystarany przełom. Nastąpił on dopiero nieco znienacka za sprawą ...Like Clockwork i pociągnął za sobą z miejsca
reakcję łańcuchową, która to doprowadziła do stanu dzisiejszego, czyli z
kilkumiesięcznym wyprzedzeniem zaopatrzenia się w nietanie wejściówki na
warszawski gig ekipy Josha Homme'a i gorączkowe końcowe przed nim odliczanie. Nie ma zatem konieczności wyjaśniać jak bardzo otworzyłem się w
międzyczasie na te dźwięki i jak eksponowane miejsce pośród największych grup
szeroko pojmowanego niekonwencjonalnego lub bardziej autorsko profilowanego
rocka Queens of the Stone Age w mej świadomości zajmuje. Nikt tak nie gra i nie
widzę nawet jakiejkolwiek formacji, która by aspirowała do podjęcia prób
uchwycenia tego co w praktyce nieuchwytne, a co stanowi o wyjątkowości
Queens(ów). Spisałem zwięźle przez ostatnie lata "natchnione" refleksje wokół większej
części płyt grupy, a zabrakło jedynie chwili dla Era Vulgaris (powracam i nadal
nie potrafię jeszcze zgłębić, tak by dostrzec - jak po grudzie idzie :)),
debiutu (przyjdzie na niego w końcu czas) i Rated R (przyszedł właśnie na
niego czas). Mam już jasną, klarowną, choć niekoniecznie erudycyjnie
analityczna opinię. Postrzegam Rated R jako album wymagający i po wielokrotnym
odsłuchu spójny, bo w moim mniemaniu komplementarny - czując jak zakładam jego
specyficzne wibracje i wychwytując konsekwentnie te miejsca, te fragmenty,
które pozwalają mi postawić go bez obaw obok tego wszystkiego, co w bogatej
dyskografii Amerykanów najznakomitsze. Przekopując się przez rozliczne niuanse,
dopracowane detale zawarte w konstrukcji każdej bez wyjątku kompozycji, począwszy
od hiper żywego i gorrrącego Feel Good Hit of the Summer, po zamykający
program płyty - mozolny, rozedrgany, hipnotyzujący I Think I Lost My Headache, z finałową dęta
improwizacją. Poprzez bezpretensjonalnie bujające, najskuteczniej w ucho
wpadające The Lost Art of
Keeping a Secret, Auto Pilot, In the Fade i instrumentalny Lightning Song,
po oniryczno-magnetyczny, wręcz halucynogenny Better Living Through Chemistry.
Wreszcie te bardziej ekscentryczne, wymykające się jakimkolwiek szufladkom
ciosy jak Leg of Lambs, Monsters in the Parasol, Tension Head i
przede wszystkim wystrzałowy Quick and to the Pointless. Koniec i kropka,
mimo, iż to co napisałem, to tylko kropla w morzu możliwie obfitych deskrypcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz