Jestem nadal dość
świeży w kwestii znajomości dyskografii posępnych Brytoli. Mam znaczące braki,
szczególnie odnoszące się do tego, co i jak w riffach rzeźbili jeszcze przed
Witchcult Today, który w mojej ograniczonej percepcji na dzień dzisiejszy nadal
jest ich startowym krążkiem. Świadomy mimo tego jestem, iż zanim ją nagrali spore
perturbacje w składzie zaliczyli, swoją wyboistą drogę z głębokiego muzycznego
podziemia przebyli. Traktowani od lat przez maniaków i brać dziennikarską z namaszczeniem własne miejsce odnaleźli
w post, czy neo-sabbathowej stylistyce, dodając z premedytacją archetypicznemu
brzmieniu Sabbs sporej dawki lepkiego, zgrzytliwego ciężaru i ezoterycznej rytualności,
wyhodowanych z pietyzmem na psychodelicznych środkach wyrazu. Ten sound wzorowany
na ojcach założycielach, analogowy, organiczny - osiągnięty przy użyciu sprzętu
z epoki (czyli wtedy w 2007 roku wiekowo grubo 30+) ma w sobie rodzaj nieprawdopodobnie pociagającego magnetyzmu i niesie ze sobą frajdę w kwestii skojarzenia z estetyką gotyckiego horroru sprzed półwiecza. I wszystko byłoby ok, bo chwytam te retro okultystyczne
przeloty w mig, lecz to trochę jednak zbyt obfita dawka zaklęć jak dla mnie. Za
dużo materiału wtłoczone na krążek - tak bez potrzeby do oporu, chwilami zbyt
rozwleczone, aż po naście minut. Mimo że pod względem melodyki, formuły i
wykonawstwa cholernie intrygujące, to przez pryzmat rozmiarów cenię sobie
bardziej treściwy ostatni ich krążek, na którym nie doświadczam zbędnej
nuty, najmniejszego przesytu, tym bardziej niedosytu (o czym w opozycji, mnie wciąż laikowi z uporem
donoszą ci, co się od ponad dwóch dekad na tych "doom-ach" znają. :)).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz