Fuga Agnieszki Smoczyńskiej to przykład autorskiego kina niezależnego wykorzystującego obecnie popularną metodę, by przekazać za pośrednictwem wyrafinowanego obrazu i zaangażowanej gry aktorskiej niewiele poszlak i zainspirować widza tą perfidną oszczędnością, do skompletowania układanki z często chaotycznie porozrzucanych puzzli. Nie oceniam tylko opisuję rzeczywistość z jaką podczas seansu się zetknąłem, dodając jedynie, iż to i tak w moim odczuciu bardziej atrakcyjna dla mnie technika, niż ta zarzucająca mnie masą wydumanych pomysłów bez jakichkolwiek drogowskazów - nie mówiąc już o biegunowo odmiennej sytuacji, gdy scenarzysta wraz z reżyserem wyłożą wszystko na tacy w obraźliwej dla mojej inteligencji łopatologicznej formule. Fuga to z pewnością projekt merytorycznie intrygujący i w percepcji nieprzyjemny, bowiem poruszający bez znieczulenia tematy trudne w sposób surowy i sugestywny. Każdy kto zdecyduje się na ten seans i pozwoli by w świadomości się zagnieździł, zostanie wytrącony ze strefy komfortu i wyjdzie z sali kinowej wstrząśnięty zarówno bezpośrednią surowością z jaką kobiety nakręciły niestereotypowe kino kobiece oraz fenomenalną aktorską kreacją, absolutnie tutaj przeczącej dotychczasowemu wizerunkowi Gabrieli Muskały - będącej (co dodatkowo świadczy o jej artystycznym potencjale) jednocześnie autorką scenariusza. Scenariusza obfitego w niedopowiedzenia, lub jak ktoś się uprze dziury, ale zapewne świadomie przez pryzmat przypadłości głównej bohaterki wykorzystane. Fuga dysocjacyjna na którą cierpi Kinga vel Alicja, to jak eksperci donoszą zaburzenie pojawiające się u osób u których dochodzi do utraty świadomej kontroli nad własną tożsamością, pamięcią, myśleniem, przeżywaniem lub własnym ciałem. Taki też właśnie scenariusz jest życiowym udziałem córki, żony i przede wszystkim matki, a widz obserwując jej trudny i zakończony ucieczką powrót na łono rodziny poddany zostanie testowi pełnemu psychicznego dyskomfortu. To bowiem film odważnie czerpiący między innymi z lynchowskiej tradycji, tak samo tajemniczy i oniryczny jak także dotkliwie bolesny i prawdziwy. Ostatnio w naszym kinie z podobnym doświadczeniem, może tylko o większym udziale pierwiastka metafizycznego spotkałem się w przypadku Wieży. Jasny dzień Jagody Szelc oraz w sensie podobieństwa merytorycznego i zbudowaniu obrazu wokół osi jaką kobieca psychika Dzikich Róż Anny Jadowskiej. Wtedy też po projekcjach przeprowadzałem skomplikowane analizy i toczyłem intensywne wewnętrzne dysputy z obowiązkowym użyciem trudnych zwrotów oraz długich pauz wypełnianych przeciągłym hmmm.
P.S. Całkowicie pusta sala
kina studyjnego i projekcja wyłącznie dla mnie. Komfortowe warunki odbioru ambitnego
kina, ale i refleksja z rodzaju tych ze smutną puentą, że dla kogo i w sumie za co będą robić
filmy wszyscy ciekawi polscy twórcy, kiedy już na dobre sukces frekwencyjny będzie zależał wyłącznie od szumu medialnego, czy czysto rozrywkowej formuły projektu. A przecież w Cannes publiczność dopisała i nawet Fugę oklaskiwała, a tutaj w Częstochowie za marne 16 zł za wjazd nikomu prócz mnie czwartkowym popołudniem dupska nie chce się ruszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz