czwartek, 13 grudnia 2018

Warrel Dane - Shadow Work (2018)




Męczyłem pośmiertny album Warrela Dane’a długo i uparcie, aż w końcu dotarłem z nim w miejsce gdzie te z pozoru mało atrakcyjne, bo fałszywie chaotyczne kompozycje nabierają odpowiednich kształtów i wielobarwnych odcieni. Przyznaję, iż rewidowałem w międzyczasie swoje zdanie i teraz, z tego obecnego punktu widzenia stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, iż Shadow Work nie potrzebuje taryfy ulgowej przez wzgląd na rangę w metalowych środowisku osoby Warrela Dane’a, ani też nie zasługuje aby został zignorowany przez fakt okoliczności powstania i wydania. Bowiem to pełnowartościowy produkt zachowujący bardzo wysokie standardy jakościowe i broniący się sam swoją zawartością przed nieuzasadnioną pozamerytoryczną krytyką. Mam jednak przekonanie od pierwszych odsłuchów niezmienne, że Shadow Work to zdecydowanie bardziej krążek będący emanacją głębokiej potrzeby Warrela, aby nagrywać utwory charakterystyczne dla współczesnego oblicza Nevermore – tego z całą mocą nawiązującego do trzech, może czterech ostatnich albumów grupy. Mam też wrażenie, że tak jak Dane na Praises to the War Machine traktował solowe działania jako naturalną odskocznię od pracy z Nevermore i stworzył materiał niebędący bezpośrednio kojarzony z jej stylem, tak Shadow Work śmiało mógłby stać się kontynuacją The Obsidian Conspiracy - bez większej szkody dla wizerunku właściwej formacji. Zauważę ponadto, że z każdym kolejnym kontaktem ostatecznie ostatnie dzieło Dane’a nabierając coraz pełniejszej formy mnie akurat kojarzy się najmocniej z nie do końca docenionym Enemies of Reality, a te „pijane” konstrukcje, gdyby wyciąć kilka co bardziej melodyjnych solówek, idealnie oddają stylistyczny charakter płyty sprzed piętnastu laty. Z powyższej maksymalnie subiektywnej analizy, która oczywiście z rzeczywistością może nie mieć absolutnie nic wspólnego wypływa teza, iż tęsknił Warrel za dźwiękami jakie z sukcesem wraz z ziomkami produkował zanim Nevermore wziął się i rozpadł bez większych szans na reaktywację. Co więcej jak udowodnił, dysponował takim potencjałem, który bez trudu pozwolił mu napisać numery jakościowo dorównujące klasykom, więc nasuwa się hipoteza, że mimo bezdyskusyjnie siły kolektywu Loomies, Sheppard, Williams i Dane, to chyba od niego najwięcej w kwestii kompozytorskiej w tej nieodżałowanej załodze zależało i niestety podatna na uzależnienia kluczowa osobowość nie udźwignęła odpowiedzialności. Nie ma jednak sensu teraz rozgrzebywać przeszłości i poddawać analizie trudne do zweryfikowania gdybania. Tu i teraz rozbrzmiewa pożegnalny akcent i nawet jeśli nie do końca zgadzam się na pośmiertne upublicznianie pracy artysty, to w tym konkretny przypadku przyznaję, iż szkoda by było, aby te kilka doskonale skrojonych i zagranych kompozycji pozostało w archiwach studyjnych, bowiem same w sobie stanowią wartość nie tylko muzyczną, ale też sporo mówią o tęsknotach i potrzebach wyjątkowego artysty. Człowieka, który pomimo swoich słabości psychicznych i fizycznych do końca swoich dni udowadniał, że charyzmy i głosu to mu natura nie poskąpiła. 

1 komentarz:

Drukuj