Rdzenni mieszkańcy
Australii i osadnicy, relacje białego człowieka z aborygenami i skrajnie różne
postawy przybyszów wobec autochtonów. Niewolnicze traktowanie, ustawiczna
przemoc, ale i jako promyk nadziei biblijna równość wszelkiego stworzenia
wobec Pana. W treści właściwej, w rozwinięciu fabuły zabójstwo w obronie
własnej, pościg i wreszcie zaskakująco sprawiedliwy proces z niestety
tragicznym finałem. W międzyczasie w formalnej konstrukcji dramatu świadomy chronologiczny
bałagan i akcja, a właściwie brak większej akcji przeplatane ujęciami, które tego
chaosu zbytnio w świadomości widza nie pomagają uporządkować. Przede wszystkim
jednak mozolne tempo, skupienie się na budowaniu klimatu w miejsce dynamiki
oraz wykorzystanie właściwości i okoliczności przyrody. Jest potwornie duszno,
morderczy skwar leje się z nieba, wszędzie suchy piach i wzbijający go wiatr, a
wszystko co w sensie historii przez reżysera opowiadane podszyte ogromnym niepokojem
i przygnębiający smutkiem. W sumie to całkiem sprawnie przygotowany i co
najistotniejsze mądry obraz, nawiązujący charakterem do ambitnego dramatu oraz
formalnie do atrakcyjnego wizualnie klasycznego westernu. Lecz jednocześnie trudny
do oceny, bo w nim tempo dostosowane wyłącznie do kontemplacji wartościowej
treści i wytrawnych ujęć surowej przyrody, więc może być uznany tak samo za
niezwykle sugestywny jak i arcynudny. Kwestia to bardzo osobista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz