Górna półka klasycznego kina gangsterskiego, chociaż oglądana
dzisiaj już nie kopie tak mocno, jak niegdyś pamiętam czyniła - niegdyś, kiedy byłem
dojrzewającym, kształtującym intensywnie gusta młodzianem, biegającym z zapałem do wypożyczalni po vhs-y. :) Wtedy
to ekranowe odkupienie Carlito Brigante, latynoskiego oprycha na emeryturze uciekającego bezskutecznie przed przeszłością, przed którą (jakżeby inaczej)
zbiec się nie da, bo ona jak bumerang powraca poprzez stare znajomości, dawne
zaszłości i koneksje, które wówczas atutem, a dziś już tylko kulą u nogi mogącą w każdej chwili zatopić w bagnie półświatka lub w konfrontacji z
ambitnym stróżami prawa. Produkcja z obfitych dla gatunku lat dziewięćdziesiątych,
sygnowana nazwiskiem legendarnego Briana De Palmy, z aktorstwem pierwszorzędnym,
gdzie głównie rola Pacino stanowi zachwycający popis jak grać, robić to niby jak zawsze,
ale robić to za każdym razem z nową świeżością, ogromną energią i przekonującym
autentyzmem. Z kilkoma twarzami w obsadzie, wtedy jeszcze z dalszego planu, które wkrótce
same swoją popularnością będą ciągnęły na szczyty box office’ów hollywoodzkie
super produkcje. Wreszcie z genialnym Seanem Pennem, z tą efektowną fryzurą fryzur. Dającego taki koncert zawodowstwa, że miejscami, mimo iż podtrzymuje to co dwa
zdania wyżej napisałem, to jednak Pacino schodzi na plan dalszy i przez plugawy charakter
kreowanej postaci Davida Kleinfielda, dla równowagi w filmie nie jest na szczęście w stanie się przebić. Obraz jak na
czas powstania przystoi pozbawiony irytująco forsowanego efekciarstwa - względnie surowy i sugestywny, z tą charakterystyczną dla filmów De Palmy zawsze
podniosłą epicką muzyką i oczywistymi skojarzeniami w sposobie pracy kamery z
autorskimi klasykami z lat osiemdziesiątych. Zakładam, iż nie tylko ja widzę, że zdecydowanie dominuje w The Carlito’s
Way własne spojrzenie na formę kina gangsterskiego, które dzisiaj może się zestarzało i nie robi już takiego wrażenia jak te kilka dekad wcześniej,
posiadając jednak ikoniczną wartość i koneserską klasę. Nie ma się co oszukiwać, współcześnie kino jest bardziej dynamiczne albo bardziej dosadne, przez co z
większym impetem, bądź realizmem robi wrażenie. Ale te klasyki (nie tylko de
Palmy) posiadają coś, czego już współcześnie się w kinie nie odtworzy i to jest
ich walorem podstawowym. Tym czymś właśnie romantyczna wizja i pełna wdzięku
poetyka narracji nawiązująca charakterem do amerykańskiego kina z lat
czterdziestych. Jeśli jesteście świadomymi kinomaniakami, to wiecie co mam na myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz