wtorek, 4 grudnia 2018

Carlito's Way / Życie Carlita (1993) - Brian De Palma



Górna półka klasycznego kina gangsterskiego, chociaż oglądana dzisiaj już nie kopie tak mocno, jak niegdyś pamiętam czyniła - niegdyś, kiedy byłem dojrzewającym, kształtującym intensywnie gusta młodzianem, biegającym z zapałem do wypożyczalni po vhs-y. :) Wtedy to ekranowe odkupienie Carlito Brigante, latynoskiego oprycha na emeryturze uciekającego bezskutecznie przed przeszłością, przed którą (jakżeby inaczej) zbiec się nie da, bo ona jak bumerang powraca poprzez stare znajomości, dawne zaszłości i koneksje, które wówczas atutem, a dziś już tylko kulą u nogi mogącą w każdej chwili zatopić w bagnie półświatka lub w konfrontacji z ambitnym stróżami prawa. Produkcja z obfitych dla gatunku lat dziewięćdziesiątych, sygnowana nazwiskiem legendarnego Briana De Palmy, z aktorstwem pierwszorzędnym, gdzie głównie rola Pacino stanowi zachwycający popis jak grać, robić to niby jak zawsze, ale robić to za każdym razem z nową świeżością, ogromną energią i przekonującym autentyzmem. Z kilkoma twarzami w obsadzie, wtedy jeszcze z dalszego planu, które wkrótce same swoją popularnością będą ciągnęły na szczyty box office’ów hollywoodzkie super produkcje. Wreszcie z genialnym Seanem Pennem, z tą efektowną fryzurą fryzur. Dającego taki koncert zawodowstwa, że miejscami, mimo iż podtrzymuje to co dwa zdania wyżej napisałem, to jednak Pacino schodzi na plan dalszy i przez plugawy charakter kreowanej postaci Davida Kleinfielda, dla równowagi w filmie nie jest na szczęście w stanie się przebić. Obraz jak na czas powstania przystoi pozbawiony irytująco forsowanego efekciarstwa - względnie surowy i sugestywny, z tą charakterystyczną dla filmów De Palmy zawsze podniosłą epicką muzyką i oczywistymi skojarzeniami w sposobie pracy kamery z autorskimi klasykami z lat osiemdziesiątych. Zakładam, iż nie tylko ja widzę, że zdecydowanie dominuje w The Carlito’s Way własne spojrzenie na formę kina gangsterskiego, które dzisiaj może się zestarzało i nie robi już takiego wrażenia jak te kilka dekad wcześniej, posiadając jednak ikoniczną wartość i koneserską klasę. Nie ma się co oszukiwać, współcześnie kino jest bardziej dynamiczne albo bardziej dosadne, przez co z większym impetem, bądź realizmem robi wrażenie. Ale te klasyki (nie tylko de Palmy) posiadają coś, czego już współcześnie się w kinie nie odtworzy i to jest ich walorem podstawowym. Tym czymś właśnie romantyczna wizja i pełna wdzięku poetyka narracji nawiązująca charakterem do amerykańskiego kina z lat czterdziestych. Jeśli jesteście świadomymi kinomaniakami, to wiecie co mam na myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj