Ostatnio w
biało-czerwonych barwach Szumowska, a lata temu Polański - znaczy mówię o
festiwalu filmowym w Berlinie i zdobyciu nagrody Srebrnego Niedźwiedzia. Wjechał
Polański w salonową europejską kinematografię z impetem i karierę na zachodzie zaraz po Wstręcie
otworzył właśnie Matnią. Filmem który wygląda nieco groteskowo, tak teraz z
perspektywy czasu, ale i może już wtedy ówcześnie z założenia o czym świadczy
kreślona grubą kreską fabuła oraz histeryczne głosy aktorów, forsowana specyficznym aktorstwem maniera na cwaniaka i na frajera - faceta z
jajami i bez tychże jaj. ;) W historii będącej klasyczną dla stylu Polańskiego zabawą
z widzem, który obserwuje intrygującą psychologicznie relację w zasadzie trójki
głównych postaci i ich zaskakujące wybory, kierowane tak samo zbiegami
okoliczności jak i instynktami, popędami, co skutecznie uzyskiwane szczwanymi gierkami. Filmem którego legenda urosła nie tylko na samej nieco wątpliwej wartości jako dzieła wybitnego, lecz chyba przede wszystkim na udziale zmarłej w tragicznym wypadku w zaledwie rok po światowej premierze obrazu, tej podobno bardziej zdolnej siostry Catherine Deneuve, po matce Dorléac.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz