środa, 12 grudnia 2018

The Piano / Fortepian (1993) - Jane Campion




Trochę mi wstyd, iż interesując się wartościowym kinem nie od dziś przecież, dopiero ćwierć wieku od premiery najgłośniejszy dramat w dorobku Jane Campion obejrzałem. Biorę oczywiście poprawkę na fakt, że będąc wówczas w roku 1993 kilkunastolatkiem, to zrozumiałe iż tego rodzaju melodramatyczne kino nie przyciągnęło mojej uwagi i wolałem zamiast ambitnego romansu oglądać przykładowo mocne seanse gangsterskie, czy inne bardziej dynamiczne hollywoodzkie produkcje. W międzyczasie głośny Fortepian odszedł w cień, a ja całkowicie zapomniałem o jego istnieniu - stając się jednakowoż klasycznym i już ikonicznym obrazem w historii kinematografii, stąd czas na niego w moim kameralnym domowym zaciszu przyjść musiał i właśnie przyszedł. Wrażeń po seansie wór cały, jednak co w najwyższym stopniu mnie zachwyciło, to dwie genialne role które pośród innych równie dobrych zrobiły na mnie wrażenie kolosalne. Holy Hunter w roli niemej lecz niezwykle ekspresyjnej kobiety, wyrażającej swoje uczucia głównie za pośrednictwem gry na ukochanym instrumencie, jak i za pomocą bogatej gestykulacji towarzyszącej zimnej mimice oraz Anny Paquin, tutaj jeszcze jako dziecko kreującej rolę wyjątkowo rezolutnej i ekstrawertycznej córki głównej bohaterki. Duet fantastyczny, szczególnie przez wzgląd na dyspozycje psychiczne i cechy osobowościowe rewelacyjnie odtwarzanych postaci, jak i ukazane genialnie przez reżyserkę relacje bliskości pomiędzy matką i córką. Obok nich dwóch bohaterów płci męskiej i wyraźna zabawa Jane Campion stereotypami powiązanymi z samczym fizycznym obliczem. Z pozoru dzikiego Harveya Keitela, w którego głębi zakamuflowany samotny wrażliwiec o posępnym wyrazie twarzy i Sama Neilla jako mężczyzny o łagodnej powierzchowności, lecz sfrustrowanej osobowości. Pomiędzy nimi (samcami od pociągających damskich wdzięków na kolonizowanych wyspach odizolowanymi) kobieta szalenie intrygująca, stąd cały wachlarz burzliwych przeżyć emocjonalnych o intensywnym dramatycznym zabarwieniu widz obserwuje i nie trudno mu głęboko w przeżywaną opowieść się zaangażować, bowiem jej wymiar jest niezwykle sugestywny, a wartość poznawcza wielowymiarowa. Nie trudno też jest mi zrozumieć, że przed dwudziestoma pięcioma laty, w kontekście czasu i miejsca akcji dramatu, było to kinowe doświadczenie igrające intensywnie ze skostniałym porządkiem ról społecznych przypadających ze względu na płeć, a dobitnie feministyczna natura twórczości Jane Camipon wzbudziła sporo dyskusji. Odważny w sensie merytorycznym i bezpośredni w obrazie film przyciągnął uwagę, jednak nie tylko i wyłącznie przez pryzmat kontrowersji, ale wzbudził zasłużenie zainteresowanie i przychylność krytyki przez wzgląd na swój artystyczny charakter i ekscytującą emocjonalność zawartą tutaj w genialnych kreacjach aktorskich i wyjątkowo fascynującym wykorzystaniu motywu tytułowego fortepianu, będącego w zasadzie osobistą alegorią kobiecych potrzeb natury zmysłowej. Bowiem dotyk zdaje się posiadać tutaj kluczowe znaczenie, a sensualny wymiar kontaktu z instrumentem stanowi jedną z wielu metafor istotnych dla prawidłowego zrozumienia sensu treści filmu. Przyznaję się, iż Fortepian teraz "za mną chodzi" i wciąż ostro eksploruje zawarte w nim symboliczne akcenty, na bieżąco dodając do odkrytych już znaczeń i dokonanych konkluzji nowe interpretacyjne wątki - a to tylko działa i przemawia na korzyść dzieła Campion.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj