Kiedy
napisy końcowe przez ekran jeszcze przebiegały, ja już więcej niż zarys tego
tekstu w głowie magazynowałem i jak tylko okoliczności pozwoliły płynnie
przelałem myśli na klawiaturę. W nich, jak za chwilę będzie się przekonać można
przesyt użycia słowa emocje w różnych formach odmienianego, lecz jak tu w co
drugim zdaniu w refleksję jego znaczenia nie wplatać, kiedy ono kluczem w
reżyserskiej interpretacji Paula Dano. To sytuacja zaiste dość wyjątkowa, gdy
świetny aktor (nadal jeszcze młodego pokolenia) w pierwszym swoim autorskim
projekcie dostarcza tak autentyczny i przekonujący materiał fabularny, o tak
wysokim, a zarazem subtelnym stężeniu pierwiastka emocjonalnego. Faktem że niepozbawiony on całkowicie
niedoskonałości, ale one ogromnymi pokładami wrażliwości i wnikliwością
psychologiczną rekompensowane, stąd nie mam jakichkolwiek obiekcji aby je
przemilczeć, a film opisać w samych superlatywach, skupiając się niemal
wyłącznie na emocjonalnym aspekcie. Obraz to mym zdaniem adresowany wyłącznie
do dorosłego i warunek konieczny dojrzałego widza, który już z pokorą życiowego
doświadczenia i bagażem przeżyć osobistych będzie mógł właściwie i w pełni
odkrywać jego intymny charakter i bogactwo zawartych w nim niuansów. Obraz pastelowy wizualnie i równie stonowany emocjonalnie, tylko w kilku zaledwie fragmentach jaskrawymi barwami uczuć
podkreślony - dzięki czemu kontrast ten dodaje mu odpowiedniej sugestywności,
wyrazistości i tak potrzebnej w przypadku dramatów nieforsowanych interwałowej mocy. Wnikliwy portret relacji rodzinnych zostaje widzowi w kameralnym ujęciu podany, a w nim zasadnicza
rola kilkunastoletniego dzieciaka, którego właśnie oczami na te wydarzenia
patrzymy i który staje się probierzem emocjonalności, jak i co zaskakiwać może
przede wszystkim dojrzałości w sytuacjach kryzysu relacji. Czternastolatka
zupełnie niestereotypowego, bo
odpowiedzialnego i niezwykle jak na swój wiek rozsądnego – ale wciąż przecież
będącego tylko dzieckiem w konfrontacji z tak krytyczną emocjonalną zawieruchą. Rola Eda Oxenboulda bezdyskusyjnie fantastyczna i obok duetu Mulligan/Gyllenhall stanowiąca jeden z
fundamentalnych walorów dzieła, stąd mój ogromny szacunek dla reżyserskiego
debiutanta za takie warsztatowo profesjonalne poprowadzenie aktorów, względnie
wyłącznie kompetentne ich zainspirowanie. W sumie to przed seansem przybliżając
sobie tematykę i rys fabularny, spodziewałem się po Wildlife czegoś po linii
The Revolutionary Road i właściwie moje przypuszczenia okazały się trafne.
Jednak oprócz oczywiście zupełnie innej perspektywy spojrzenia na małżeńskie
uwikłanie i dorosłych zagubienie we frustracji oraz niespełnieniu, praca Paula
Dano posiada własną autorską charakterystykę wykonawczą i cieszy mnie, iż
uniknął on tym ścigania się z Samem Mendesem, dorównując jednak jego mistrzowskiej
produkcji na własnych warunkach. Filmując z tak konieczną wrażliwością rozpadającą
się z przyczyn nie wyłącznie ekonomicznych rodzinę, stworzył prawdziwy koncert gry na dyskretnych emocjach w silnie
skondensowanej formule kameralnego dramatu i pozostawił we mnie trwały ślad,
niczym finałowa, niezwykle wymowna scena rodzinnej fotografii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz