Ależ to jest rewelacyjna
zabawa tarantinowską manierą! Jaka to kapitalna aktorsko popisówa zarówno
weterana Jeffa Bridgesa, dalej blondwłosego bożyszcza kobiet w osobie Krzysia H (tutaj w nonszalanckiej pozie kojarzącej
się z Jimem Morrisonem), zdecydowanie grzechu wartej Dakoty od Greya, jak i całej plejady wschodzących gwiazd i
całkiem mi nieznanych, a cholernie utalentowanych młodych twarzy. Genialnie
przemyślana, spójna, intrygująca i ekscytująca wielogatunkowa i wielowątkowa
konstrukcja, w której reżyser i autor scenariusza w jednym, sprawnie żongluje
pulpową formą, przebiegle miesza zwrotami akcji, wybornie zaprzęga do budowania
klimatu muzyczne standardy (nie tylko te z okolic Motown Records) oraz bawi się i bawi
widza soczystymi dialogami czy monologami wygłaszanymi przez kapitalnie
skrojone pod względem charyzmy postaci. Co prawda też efekciarski, ale absolutnie
nie pusty pod tą grubą warstwą wizualnego bogactwa. Bowiem ta chwilami nazbyt
krwawa, estetycznie bardzo wyrazista i niezwykle intensywna w doznania feeria
różnorodnych wrażeń, to w zasadzie jaskrawo opakowana dramatyczna i pouczająca
filozoficzno-psychologiczna przypowieść o grzechów odkupieniu. Bardzo poważna
filmowa sztuka, tylko jak na początku zaznaczyłem w tarantinowskim wydaniu - więc oprócz wartości treści musiała w niej być także widowiskowości wartość. :)
P.S. Swego czasu
nieprzychylnie się wyraziłem o poprzedniej produkcji Goddarda i swoje zdanie
niewątpliwie podtrzymuje, a problem różnicy pomiędzy oceną Domu w głębi lasu i Źle
się dzieje w El Royal widzę dzisiaj nie w sensie warsztatowym wykonanej pracy, tylko gatunkowej jej proweniencji.
Mianowicie dla nastolatków atrakcyjny slasher to nie moja bajka, dramat w takim wydaniu to już inna znoszonych kaloszy para.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz