środa, 2 stycznia 2019

Bad Times at the El Royale / Źle się dzieje w El Royale (2018) - Drew Goddard




Ależ to jest rewelacyjna zabawa tarantinowską manierą! Jaka to kapitalna aktorsko popisówa zarówno weterana Jeffa Bridgesa, dalej blondwłosego bożyszcza kobiet w osobie Krzysia H (tutaj w nonszalanckiej pozie kojarzącej się z Jimem Morrisonem), zdecydowanie grzechu wartej Dakoty od Greya, jak i całej plejady wschodzących gwiazd i całkiem mi nieznanych, a cholernie utalentowanych młodych twarzy. Genialnie przemyślana, spójna, intrygująca i ekscytująca wielogatunkowa i wielowątkowa konstrukcja, w której reżyser i autor scenariusza w jednym, sprawnie żongluje pulpową formą, przebiegle miesza zwrotami akcji, wybornie zaprzęga do budowania klimatu muzyczne standardy (nie tylko te z okolic Motown Records) oraz bawi się i bawi widza soczystymi dialogami czy monologami wygłaszanymi przez kapitalnie skrojone pod względem charyzmy postaci. Co prawda też efekciarski, ale absolutnie nie pusty pod tą grubą warstwą wizualnego bogactwa. Bowiem ta chwilami nazbyt krwawa, estetycznie bardzo wyrazista i niezwykle intensywna w doznania feeria różnorodnych wrażeń, to w zasadzie jaskrawo opakowana dramatyczna i pouczająca filozoficzno-psychologiczna przypowieść o grzechów odkupieniu. Bardzo poważna filmowa sztuka, tylko jak na początku zaznaczyłem w tarantinowskim wydaniu - więc oprócz wartości treści musiała w niej być także widowiskowości wartość. :)

P.S. Swego czasu nieprzychylnie się wyraziłem o poprzedniej produkcji Goddarda i swoje zdanie niewątpliwie podtrzymuje, a problem różnicy pomiędzy oceną Domu w głębi lasu i Źle się dzieje w El Royal widzę dzisiaj nie w sensie warsztatowym wykonanej pracy, tylko gatunkowej jej proweniencji. Mianowicie dla nastolatków atrakcyjny slasher to nie moja bajka, dramat w takim wydaniu to już inna znoszonych kaloszy para.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj