Grzechem absolutnie
niewybaczalnym byłoby zignorowanie tytułu, w którym taka nie tylko pod względem
wizualnym atrakcyjna kobieca obsada. Tym bardziej, gdy zaledwie kilka wzmianek o
najnowszym obrazie Lisy Langseth w mediach się pojawiło, a one wszystkie były jednoznacznie
przychylne pracy odpowiedzialnych za finałowy efekt. Stąd pewny spotkania
z wartościowym kinem, bez obaw o stratę czasu przed ekranem zasiadłem i teraz
już uzbrojony we własne refleksje spieszę donieść co następuje. Aktorstwo broni się znakomicie, a chemia pomiędzy grającymi dwie, po wspólnych
rodzinnych przejściach siostry stanowi nie jedyny, lecz bezdyskusyjnie obok
poruszająco przekazanej treści pierwszorzędny jej atut. Walor istotny, bowiem
odbierający krytyce prawa do oskarżeń o fałsz, emocjom nadając charakter naturalności i autentyzmu. Historii o pojednaniu poprzez konieczne
ran rozdrapywanie w obliczu nadchodzącej ostateczności. Posiadającej w sobie pozytywne przesłanie i w
pewnym sensie oczyszczającą funkcję - pomimo depresyjnego jej oblicza i potwornego
przygnębienia śmiertelnie poważnym kalibrem tematu. Subtelnie prowokacyjnej
etycznie, nienachalnie filozoficznie skalibrowanej z pierwiastkiem poetyckim w obrazie i puencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz