To nie jest
przykładna recenzja, to tylko taka oględna pisanina, stąd radykalnym fanom czy
też zadeklarowanym wrogom Nergala mówię nie traćcie na nią swego cennego czasu
i pójdźcie sobie drodzy Państwo gdzieś natychmiast - w pokoju lub bez
błogosławieństwa. Oświadczam, iż nie podążam tą szatańską ścieżką, ostrzegam że
ten rodzaj muzycznej ekspresji nie jest mi po drodze, lecz wypada by chociaż
zapoznać się z płytą o takim kalibrze gatunkowym i oddziaływaniu na scenę oraz
docenić twórczość ekipy, która obecnie na metalowej scenie ma absolutnie status
z rodzaju tych o kilka kroków zaledwie od kultowego. Behemoth jak mi wiadomo
pełni rolę headlinera na dużych festiwalach, a na własne trasy w roli wsparcia
zabiera takie podupadłe legendy jak np At the Gates. Można? Cholera można wyjść
z tego polskiego grajdołka, mimo że warunki nie są zbytnio sprzyjające i
promować Polskę inaczej niż roszczeniowymi czy pieniackimi metodami. Przyjęło
się, że w tym kontekście powinno paść porównanie z krajami skandynawskimi i podejściem
władz powyższych nacji do wspierania eksportowych nazw, bez względu na
ideologiczne przekonania i kontrowersyjne wartości. To jest skuteczny
patriotyzm, który łączy nie dzieli, zjednuje sympatię, a nie produkuje wrogów.
Ale to temat szeroki - socjologiczny, może nawet psychologiczny a nie czysto
muzyczny, więc zanim wpadnę w spiralę analitycznego malkontenctwa i poddam się
atmosferze konfrontacji ściągając na siebie gniew tych, co wiedzą lepiej po
jedynie Bogu posłusznej linii obowiązujących reguł i światopoglądu, napiszę już
tylko dwa zdania o dźwiękach, jakie Nergal z kumplami zawarł na I Loved You at
Your Darkest. Nie będę oryginalny i stwierdzę, iż ewolucja nie jest określeniem
dla załogi Behemoth obcym i mimo, że to nie te wibracje i przeloty na jakie
jestem ostatnio podatny, to obiektywnie płyta mi zaskakująco dobrze siadła i
rejestruje w sobie potrzebę od czasu do czasu do niej powrócić, aby odkryć w
tej nucie smaczków co nieco. To od strony aranżacji, struktury oparte
oczywiście na death-blackowym szkielecie, jednak w żadnym stopniu ograniczane
przez stylistykę, zatem do odsłuchu dostajemy sporo nietuzinkowych rozwiązań
wykorzystujących środki mające w założeniach uwypuklić epicki charakter muzyki.
Chociaż biegli instrumentaliści dostarczają materiału do szerszej warsztatowej
analizy, to śmiem twierdzić, iż skomplikowane partie nie stanowią
najistotniejszego elementu kompozycji zawartych na jedenastym albumie Behemoth,
gdyż jak to ma miejsce na powrót od Evangelion, na pierwszym planie jest obrzędowy
charakter i klimat misterium. Należy zwyczajnie lubić tą intensyfikacje patosu,
aby krążkami Behemoth się ekscytować i nie potrzeba tutaj dodatkowej filozofii,
aby jasno puentować znaczenie ich muzyki dla kogoś kto w takich awangardowych
symfoniach nie gustuje. Nie mnie się podniecać takim klimatem, więc pokornie
ograniczam się do lichej względem merytorycznym i emocjonalnym charakterystyki
dźwięków, a quasi reckę sprowadzam do rozrywkowej formuły publicystycznej.
Zastanawiam się teraz jeszcze jaką drogą Nergal będzie prowadził swój Legion i
czy aby nie jest już teraz tak wysoko, że wyżej nie podskoczy, a kolejne albumy
produkowane będą już tylko z nadzieją na jak najdłuższe utrzymanie zdobytego
terytorium - wszak ograna konkurencja nie śpi, a młodzież black metalowa sypie
licznymi oryginalnymi pomysłami. Tym sposobem dotarłem do wątku rodzimej
prężnie rozwijającej się sceny, którego dla dobra swojego i długości tego
tekstu nie podejmę, wszak to taki grunt śliski gdzie sarkazm odmieniany jest
przez wszelkie możliwe złośliwością nadęte przypadki, a bystrość umysłu i
słowna szermierka może odbić się kosztownym psychicznie rykoszetem. Wszak to
broń obusieczna, a ja z natury unikam włażenia tam gdzie mogę zostać
przemielony i wypluty przez bystrzejszych, bo proszę Państwa w sumie to ja
skromny jestem, względnie elastyczny i dla dobra wspólnego koncyliacyjny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz