środa, 17 lipca 2019

A Private War / Prywatna wojna (2018) - Matthew Heineman




Tekst będzie wymownie emocjonalny, bo odniosę się w nim nie do walorów filmu jako rodzaju sztuki oraz poziomu warsztatu filmowego, ale w znaczącym stopniu do samego jądra ukazanej w nim historii. Tekst będzie w miarę krótki, bowiem siła oddziaływania tego, co zobaczyłem i szacunek do postaci w nim przywołanych każe bardziej wstydliwie milczeć, niż oddawać się płodzeniu pustosłowia, względnie reprodukować zdania, które w realiach masowego uodpornienia na obrazy cierpienia niewiele zmienią. Temat współczesnych konfliktów o charakterze wojen domowych oraz praca korespondentów w rejonach nimi objętych jest oczywiście skomplikowany, stąd nie widzę sensu w próbie fragmentarycznego analizowania złożonej genezy i wielowymiarowych konsekwencji tegoż. Napiszę tylko, że świadomie tego wieczoru, kiedy ta zwięzła refleksja powstaje postanowiłem popsuć sobie zazwyczaj dobre europejskie samopoczucie i obejrzeć dramat Matthew Heinemana powstały w oparciu o biografię amerykańskiej korespondentki wojennej Marie Colvin, której pasja płynąca z naturalnych odruchów człowieczeństwa stała się obsesją zakończoną, jak wiele innych podobnych tragicznie. Ostatnie jedenaście lat jej życia (jak dla masy internetowych znawców pewnie naiwnie zakładam uznając, iż film autentycznie rzeczywistość obrazuje) było tragiczną kroniką autodestrukcji w oparach dymu papierosowego i alkoholu – dziennikiem popadania w szaleństwo bliskie obłąkaniu, jako następstwo obcowania systematycznie z gigantycznym cierpieniem, najczęściej całkowicie niewinnych ofiar politycznej gry o wpływy. Obserwacji od wewnątrz codzienności tych, którzy walczyli z reżimami lub po prostu próbowali przeżyć w Sri Lance, Afganistanie, Libii czy ostatecznie w Syrii. Bez egoistycznej potrzeby zdobywania popularności czy uznania w oczach opinii publicznej – wyłącznie po to, aby świat dowiedział się o tym, co ma miejsce w rejonach odległych dla obywatela świata zachodniego, po to tylko aby obudzić jego sumienie. Zadać właściwe fundamentalne pytanie – kogo to obchodzi? Uzyskując oczywistą zatrważającą odpowiedź. :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj