Lajtowy, aczkolwiek niegłupi
seans na sobotni wieczór? Może coś współczesnego od Woody’ego? ;) Tak się złożyło,
że ten mniej upolityczniony odłam narodowej, czyli TVP Kultura idealnie się w
potrzebę wstrzeliła i zaproponowała akurat Magię w blasku księżyca, którą swego
czasu w kinie przegapiłem, tudzież zwyczajnie pominąłem. Do rzeczy
zatem, co to jest za kino? Takie śliczniusie wizualnie, takie z pięknymi
lokacjami, takie pięknie wystylizowane, takie pięknie koloryzowane i oczywiście
takie szlachetnie wygadane, znaczy z klasą wykorzystujące błyskotliwy humor w intelektualnym dyskursie. Zasób słownictwa niebywały, określenia z dawna wyszłe z użycia, niby
ze słownikiem pisane werbalne potyczki, które nie inaczej w charakter kina Allena
wrośnięte już od pół wieku. W tle jak zazwyczaj bywa jazz tradycyjny, czyli
synkopowany rytm, te wszystkie klarnety i inne wymyślne dęciaki. Obsada
fantastyczna, na pierwszym planie z dojrzałym przystojniaczkiem idealnie pasującym
do roli dżentelmena, erudyty i artysty oraz uroczą młodziutką rudą rusałeczką, równie
wybornie po raz kolejny w swojej galopującej karierze dopasowaną do potrzeb
rysu postaci. Ogólnie w pełni świadoma naiwna romantyczna bajeczka z podejrzewam wątkami
z lekka biograficznymi płynącymi z doświadczeń dziadka Woody’ego, ponadto z tym czymś chyba właśnie
magicznym w postaci co najmniej dwupoziomowego twistu oraz oczywiście jak
zawsze u mistrza taktownie istotną puenta. Zrobić intrygujący, a zarazem
rozrywkowy film, który jest przede wszystkim precyzyjnie i finezyjnie
skonstruowaną dyskusją to tylko Allan Stewart Konigsberg nadal potrafi. Chwila… może jeszcze ostatnio Noah Baumbach tak
finezyjnie bawi się podobną stylistyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz