niedziela, 29 października 2023

Amorphis - Silent Waters (2007)

 


Gdy w chwili sprzyjającej odgrzewaniu starych muzycznych kotletów, porównam Silent Waters z co niektórymi "kompozycjami" jakie obecnie fanom Amorphis dość systematycznie w postacią albumów studyjnych podrzuca, to myślę sobie, iż ten wówczas drugim albumem z Tomim Joutsenem kontynuowany nowy rozdział w ich historii, można zapisać do kategorii "udane". "Pomimo iż", to nie jest dla mnie zaskoczeniem, że naprawdę przekonujące granie z Silent Waters, stawiam jednak poniżej poziomu sympatii jakim darzę albumy nagrane w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, czy też tych jakie Amorphis napisał i nagrał na przełomie wieków - jednym słowem sentyment. :) Silent Waters także w hierarchii ustawiając, pozycjonuje poniżej Eclipse (2006), chociaż gdyby obydwa krążki porównać, to tak jakbym słuchał jeden za drugim przykładowo z repertuaru The Gathering Mandylion i Nightime Birds. Niby to samo i niby nie to samo - zapewne nie kwestia stylistycznych różnic ani jakości, tylko znów przywiązania. Drugi materiał po zmianie wokalisty brzmi świetnie i jest znakomitym dowodem potwierdzającym tezę, że zespół się dotarł i kawałki napisane oraz forma wykonawcza to poziom najwyższy, a to co powstanie w kolejnych latach chyba już nie będzie miało szans na podobną bardzo wysoką ocenę. Przynajmniej ja po Skyforger (nie było słabo), to straciłem zainteresowanie nutą Finów (bo było kompletnie asekuracyjnie), a przesłuchiwanie kolejnych płyty w moim przypadku odbywało się przy okazji, bez poczucia oczekiwania na premiery. Były momenty że pojedyncze numery wpadały mi w ucho (to nie było trudne - charakterystyczna melodyka robi swoje), ale też rozwiązania rytmiczne oraz aranżacje motywów mogły chwilowo pobudzać apetyt. Niestety całościowo się nie kleiło z moimi gustami, a filozofią najbardziej, bo ja bym chciał aby Amorphis był programowo otwarty na rozwój, a nie jak w praktyce doświadczałem - do odtwórczego charakteru programowo straszliwie z każdym następnym studyjnym wypiekiem przykuty. Stąd akurat (jeśli dobrze liczę) ósmy krążek w ich historii lubię i dawać będę temu dowody, bo jeszcze wtedy liczyłem na ewentualne stylistyczne przełomy, które by ich muzykę urozmaiciły, a nie zapędziły w kozi róg, gdzie zespół myślę przy aplauzie mniej wymagającego fana się urządził. Uważam że to był błąd i szkoda tych możliwych muzycznych kierunków w których nie poszedł. Będę teraz snuł przez chwile wizję innego Amorphis, słuchając klasycznego Amorphis - bowiem jak zauważyłem, to Silent Waters lubię. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj