sobota, 7 października 2023

Bruce Soord - Luminescence (2023)

 


Tak właśnie zbieg okoliczności w przypadku solowego albumu Bruce'a Soorda zrządził, że jego krążek ukazał się w tym samym miesiącu co najnowszy i zapewne bardziej przez scenę progresywną oczekiwany świeży materiał Stevena Wilsona. Dlaczegóż obu Panów w jednym miejscu zestawiam, kiedy ich muzyka niby oscylująca w podobnych gatunkowych rejonach, to jednak dla chociażby elementarnie osłuchanych w rocku progresywnym uszu rzeczy z innych biegunów tej samej planety? Dokonuje tegoż całkowicie nieprzypadkowo i też nie z błahego powodu, albowiem kumatym przecież wiadomo, iż osobą obecnie silnie łączącą obu jest Gavin Harrison, czyli pierwotnie i znów na bieżąco pałker wilsonowego Porcupine Tree oraz równolegle bębniarz The Pineapple Thief, gdzie z kolei decydujące miejsce zajmuje właśnie rzeczony Bruce Soord. Prawda że w tej sytuacji nie może obyć się bez skojarzeń i porównań? Prawda! Nie zależy mi by ktokolwiek potwierdzał to, czego jestem pewny! :) Akurat albumy TPT od kilku lat cenie równie mocno jak ikoniczne już dzieła PT i nawet jeśli porównanie występów na żywo zadziałało na korzyść powracających Jeżezwierzy (Spodek), to gigowi Złodziei Ananasów (krakowski Klub Studio) nie brakowało nic poza może żywiołowością, bowiem technicznie/warsztatowo, to przyczepić się najmniejszego detalu nie mogłem. Mówiąc jednak o solowym dokonaniu Soorda (tuż po opisaniu podobnego Wilsona), nie napiszę że stawiam znak równości i zrobić tego nie mogę dlatego że Soord zawalił na całej linii, tylko ze względu na fakt, iż on zupełnie inaczej widzi własne solowe oblicze i jest ono niczym innym jak mniej lub bardziej akustyczną wizją melodyki The Pinneaple Thief - tylko bez tego właściwego dla jego macierzystego zespołu pulsu wewnętrznego, powodującego iż nuta żyje i drga. Stąd Luminescence po dwóch kontaktach mnie znudził - bez względu, że fragmentami potrafił emocjonalnie do mnie przemówić. Taka jednak duża dawka plumkania, nawet jeśli o wysokim jakościowym poziomie szybko się ulewa - nie wyciskając z Mariusza entuzjazmu napędzającego do powrotu do niej. Mariusz rozumie że tematyka niejako wymusza taką wyciszoną muzyczną interpretację, ale litości, Mariusz akurat nie jest w stanie tak na dłużej się delektować subtelnościami bez nerwa większego. Niemniej jednak polecam sercom kochającym lekki flirt akustycznego wiosła, smyczków i pianina z wysublimowaną elektroniką. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj