Of Darkness and Light jest w stu procentach po kilkunastu podejściach tym, czym była dla mnie, kiedy pierwsza pętla odsłuchowa początek płyty z jej końcem związała. Innymi słowy mam wrażenie, iż jej kształt z miejsca można odkryć niemal w całości i nie zdarzy się z biegiem czasu nic, coby miało to pierwotne wrażenie zmienić - tym bardziej jego wysoką ocenę podważyć. Po tygodniu z najnowszym krążkiem Årabrot obcowania, czuję się tak samo jak w dniu sprzed dni siedmiu i w sumie nie warto było czekać ten tydzień na spisanie refleksji, bowiem jej sedno sprowadza się do powstałego od razu przekonania, iż Of Darkness and Light stanowi bardzo oczywistą konsekwencję ewolucji jaką można dostrzec wpierw na Who Do You Love, a ostatnio Norwegian Gothic. Oczywiście nie miałem wówczas tej pewności, którą to zyskałem teraz, ale czy to zmienia coś w merytorycznym jej wydźwięku - zakładam że nie. Czym jest obecnie na scenie duet Szwedki i Norwega oraz czym czym był, a czym jest w ogólności stylistycznie Årabrot, nie będę tutaj pisał, bo o informacje dotyczące historii muzycznego dziecka Kjetila Nernesa są w sieci łatwo dostępne, więc skupiam się zamiast ględzenia około-muzycznego na istocie Of Darkness and Light i subiektywnym odczuciu jakie we mnie wywołuje. Są to emocje wielce przyjemne, choć estetyka nie jest aż tak łatwo przyswajalna dla szerokiej populacji słuchaczy, mimo iż w porównaniu do poprzedniego albumu (to wiedzą fani) bieżący krążek jeszcze mocniej wbija w przebojową piosenkowość, której siłą tutaj tak melodyka i wokalne harmonie, jak specyficzna surowość, z którą zostały bardzo sprawie aranżacyjnie ożenione. Mniej albo wcale nie słyszę już noise'owych wibracji, które całkowicie (tak mi się wydaje) zostały zastąpione immanentnym dla stylu Årabrot mrocznym rock'n'rollem. Pozbawiony on tym samym został poniekąd pozornie szerokiej amplitudy gatunkowej, związując się ze średnimi tempami, a rezygnując z korzystania z ciszy w kontrze do hałasu - co najmocniej akurat było słychać na wydanym przed pięcioma laty Who Do You Love, a czego jeszcze dalekie echa wykorzystywała Norwegian Gothic. Ten wspomniany rock'n'roll to rzecz jasna nie te akcje podobne do retro z czasów zeppelinowych, tylko zimnofalowa tudzież nowowofalowa inaczej ekspresja. Postpunkowa scheda wtłoczona w ramy oryginalnej formuły duetu, którą to oryginalność od trzech płyt sukcesywnie rozwijają i uważam, iż robią to w imponujący sposób, bo jak nie być pod wrażeniem tych mnóstwa smaczków jakimi przyozdabiają aranże. Poczynając od skandowanego w Swan Killer Hallelujah przy akompaniamencie rozedrganej solówki i wysmakowanych klawiszowych plam, po syntezatorowy bit, stanowiący rytmiczny szkielet takiego klimatycznego numeru jak Madness. Zapewne znajdą się tacy, którzy zwrócą uwagę, iż w sumie ten charakter Årabrot to nic w zasadzie nowego, bo przecież nie spostrzegając zbyt daleko czuć tutaj wibracje Killing Joke przykładowo. Jednak ja się uprę, że w specyfice nuty Kjetila i Karin jest coś oryginalnego, a na pewno wielce współcześnie inspirującego, bodaj dlatego że tak jak darzę ogromną sympatią obecne ich oblicze, tak oblicza KJ jak do tej pory za imponujące nie jestem w stanie uznać. Stąd być może usprawiedliwione jest moje stawianie wyżej pozornych tylko epigonów od odpowiedzialnych za powstanie zrębów gatunkowych ram, gdyż jednych nutę rozumiem, a drugich nie bardzo.
P.S. Bardzo proszę szczególną uwagę też zwrócić na indeks zatytułowany Cathedral Light i zadać sobie pytanie, jak bardzo twarde trzeba mieć przyrodzenie, aby w czasach poprawności pozwolić smarkaczom na użycie takiego a fe słowa - wielokrotnie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz