Przyznam, że kiedy J.B. zasilił
szeregi Spiritual Beggars i swoją kapitalną barwą uszlachetnił wyborną muzykę
żebraków, ochoczo zapoznawałem się z dorobkiem Grand Magus z którego to
wychwycony przez Amotta został. Ta chwytliwa, nieskomplikowana heavy maniera trzymała mnie przez chwilę w silnym uścisku wikingowych ramion. Siłą
rozpędu z naostrzonym mieczem na kolejne wyprawy tych wojowników czekałem, aż
do The Hunt którego misja podbijania terenów nieudana się okazała. Wtedy to
porzuciłem wiarę w siłę ekspansywną ekipy Christofferssona i na stałe rozbrat
wziąłem z ich niestety wtórną z perspektywy czasu działalnością muzyczną. Nie mając jakikolwiek
oczekiwań, czy nadziei na powrót do łask moich takiego podniosłego heavy
mielenia, chwilę jakąś temu spostrzegłem wśród nowych wydawnictw Triumph and
Power i z obowiązku sprawdziłem co tam mężni Szwedzi toporami wyciosali.
Standardowe jeno, marszowe lub gwałtowniej galopujące hymny ku czci męstwa. Takie,
co przez uszy przeleciały i poza przebojowością i patosu tonażem, nic ciekawego
nie zaoferowały. Topór ten stępiony rzemieślniczym wykorzystaniem, bez krwi z
niego spływającej. Miast ścinać nim głowy, korpusy przebijać, poddańczy mores wprowadzać,
on tylko drewno do chałupy rąbie. Tak, wiem nie moja to już estetyka, zatem
milknę i pieśni te wciąż aktywnym wojownikom heavy metalowej idei pozostawiam.
Oni z pewnością ryki i zaśpiewy wznosić wraz z brodatym J.B. będą - zachwyceni
tą tłustą biesiadą. Lepiej by z takimi towarzyszami to robili niżby w olejku do
ciała upaćkani wraz z prężącymi torsy amerykańskimi rysunkowymi herosami.
Szczęśliwie Grand Magus to nie Manowar!
P.S. Za cholerę nie mogę zrozumieć,
dlaczego Spiritual Beggars dla takiej wioski przez J.B. Christofferssona porzucony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz