To piękne i pasjonujące studium psychologiczne - skomplikowane i złożone w cudownej poetyckiej formie zamknięte. Pełne głębokich wątków skłaniających do indywidualnych refleksji, akcentowane znakomitą warstwą muzyczną, obfitymi dialogami i wybornym warsztatem aktorskim. Gładko za rączkę poprowadził mnie Spike Jonze wkręcając skutecznie w nietuzinkowy obraz futurystycznej wizji relacji "międzyświadomościowych". Jego odbiegająca od potocznego rozumienia przyszłości percepcja skupia się na detalach, gdzie człowiek w centrum zainteresowania pozostaje. Nie przez pryzmat potrzeb materialnych, a duchowych jest spostrzegany. Emocjonalne pragnienia stanowią istotę jego egzystencji, a wieloaspektowy sposób ich zaspokajania oraz trudności w ich realizacji najłatwiejsze drogi podpowiadają. Niestety na tym szlaku pozornie doskonale przygotowanym, zupełnie nieprzewidywalne zakręty się pojawiają - byty dla człowieka skonstruowane w zaskakującą stronę ewoluują. Zacierają się granice, pewien przełom następuje - człowiek tworzy "istoty", które w niewiarygodny sposób zmieniają jego życie. Nieuniknione wejście na kolejny poziom w tej cywilizacyjnej drabinie, a z nim zupełnie nowa rzeczywistość z jaką się zmierzymy nadchodzi. Prędkość rozwoju technologicznego już od czasu jakiegoś trudna do kontrolowania, a nadal przyspiesza i w żadnym stopniu nie zamierza zwolnić. Byleby to co już przesądzone z emocjonalnej perspektywy nas nie ograbiło. Z tego punktu widzenia jękliwy typ wrażliwca, pozbawiony atawistycznych cech męskich jakim jawi się Theodore, finalnie nie wywołuje uśmieszku politowania, a jedynie nadzieje daje. ;)
P.S. Jak się cholera cieszę z takiego spojrzenia na jutro - bez tej całej spektakularnej otoczki jaka od zawsze w tej tematyce w kinie dominuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz