Ktoś tu sobie niezłe jaja robi, po znajomości promocję producentowi realizuje, nominując Grawitacje do Oscara w kilku prestiżowych kategoriach. Ja rozumiem, że film to pod względem sposobu realizacji przełomowy, ale żeby przy okazji pewnej nowatorskiej technologii budować wokół obrazu aurę niemal kultową, to już gruba przesada. Być może mój prywatny problem związany z percepcją najnowszej produkcji Alfonso Cuarona to przede wszystkim zupełnie niezaspokojone oczekiwania odnośnie zawartości "treści w treści" - że sparafrazuje pewnego klasyka. Ona istotą tutaj w założeniu być powinna - samotność w przestrzeni kosmicznej i walka o przetrwanie przecież kapitalnym materiałem do stworzenia wyjątkowego szkicu ludzkiej psychiki. Niestety zamiast przekonującego studium umysłu i duszy, otrzymałem sztucznie naciąganą, banalną konstrukcję, spłyconą dodatkowo wątpliwej jakości grą aktorską Sandry Bullock. Założenie pierwotne twórcy padło nie tyle pod naporem efektów specjalnych, które nota bene jednocześnie robiąc wrażenie, uśmieszek politowania okolicznościami w jakich umieszczone wywołują. Ono uśmiercone nieumiejętnym ukazaniem wielu złożonych procesów emocjonalnych i zupełnym brakiem wiarygodności przebiegu akcji. I tu "czarna dziura" co efekt zakładany pochłonęła się znajduje, bo jak docenić starania aktorów, speców od plastycznej strony realizacyjnej, gdy cała uwaga skupiona na tym cholernym, nieodpowiedzialnym zestrzeleniu satelity co w konsekwencji taką rozpierduchę czyni! :) Pęka w rezultacie ten nienaturalnie nadęty balonik - grawitacja ściąga w dół intencje Cuarona.
P.S. Faktem, że oprócz dominujących przez pryzmat bardzo wysokich oczekiwań licznych wad, sporo jest tu na co najmniej zadowalającym poziomie, a poniekąd poetycka w swej wymowie scena bujania Stone w stanie nieważkości w pozycji embrionalnej, zaiste sugestywna i zwyczajnie piękna w swojej archetypicznej formie. Jednak to chyba mało, by tak głośno o Grawitacji było? :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz