To nie jest zwykły band, to
zjawisko na scenie umownie rockową nazywanej. Tam gdzie dla wielu możliwości
kompozytorskie ze ścianą się spotykają, tam właśnie Mastodon swą podróż w
otchłań dźwięków rozpoczyna. Unikając szerokiego rysu historycznego
działalności formacji, bezpośrednio do sedna przechodzę, jakim w tym miejscu
Crack the Sky. Progresywny majstersztyk, dzieło kompletne, gdzie mnogość
tematów, nietuzinkowych rozwiązań poraża, a ich spójność budzi zachwyt i
szacunek. Rąbią z klasą ten swój pulsujący nerwowo, nieszablonowy i oryginalny
melodycznie hałas. Realizują z wyczuciem receptę na jednocześnie; przebojowy
aranżacyjnie i wytrawny instrumentalnie chaos, tak zmyślnie kontrolowany.
Wszelka nuta ma tutaj swoje uzasadnienie – w tym konglomeracie zgrzytów,
pisków, wywijasów, subtelnych pasaży, porywających solówek i
wokalnej różnorodności. Każda kompozycja to wyjątkowy, wielowątkowy efekt
nieograniczonej twórczej wyobraźni, jednak trudno uciec od przekonania, iż osią
całości czteroczęściowa suita The Czar, będąca bez ogródek tworem doskonałym w
swej prostocie i złożoności jednocześnie – esencją tego, czym jest Mastodon.
Ona centralnym punktem, a finałowym The Last Baron z pełnym pasji rozbudowanym
zacięciem zamykający album. Mój nałóg, moja obsesja! Trudna do zrozumienia
potrzeba obcowania z tą na swój sposób dziwaczną estetyką – dla laika zupełnie
nieakceptowalną porcją muzycznego zgiełku, dla mnie natomiast prawdziwą wytworną
porcją rozkoszy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz