In Absentia mnie porwała, a Deadwing jako
jej bezpośrednia kontynuacja przekonał, że ten romans progresywnej legendy z
bardziej bezpośrednim rockowym, a nawet metalowym graniem to nie jedynie
jednorazowy wyskok. Gdzieś tam można pospekulować, iż współpraca Wilsona z
Akerfeldtem przy okazji albumów Opeth, także u lidera jeżozwierzy w postaci
inspiracji się zmaterializowała. Rzecz jasna trudno na Deadwing odnaleźć wprost
stosowane chwyty jakimi Akerfeldt na albumach swojej macierzystej formacji
czaruje, bo ich tam po prostu nie ma. Chodzi jedynie o to, iż masywne
riffowanie, przykładowo z Shallow i Open Car ma moc i kopa konkretnego daje. To
jest energia, która sąsiadując z klasycznymi kompozycjami o rozbudowanej
formule (Arriving Somewhere But Not Here, The Start of Something Beautiful) czy
też subtelnymi balladami (Lazarus, Mellotron Scratch) pozwala wpuścić do muzyki
Porcupinee Tree ogromną ilość świeżego powietrza – urozmaicając strukturę
płyty. Oprócz znacznie większej intensywności na Deadwing istotną rolę
odgrywają także barwny puls - praca basu obsługiwanego przez fantastycznego
technicznie Colina Edwina czy perkusyjne pełne wyobraźni zagrania firmowane
nazwiskiem Gavina Harrisona, wspomagane oryginalnym muśnięciem efektownej
elektroniki spod paluchów Richarda Barbieri. Klasa najwyższa, kompetencje,
umiejętności i wyobraźnia instrumentalistów niezwykła, a jej owocem album wręcz
zjawiskowy. I chociaż nie jestem, ani tym bardziej do czasu tej przemiany nie
byłem wyjątkowo oddanym fanem jeżozwierzy, to tandem In Absentia/Deadwing należy
do najczęściej odtwarzanych albumów, kiedy muzyki obrazowej, ambitnej, ciepłej
ale i niepozbawionej pazura potrzebuję. Współpraca dwóch nietuzinkowych artystów wielokierunkowe wyborne efekty inspiracyjne przyniosła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz