Western jako gatunek triumfalnie powraca na salony,
bo coraz częściej współcześnie reżyserzy sięgają po tematykę dzikiego zachodu i
nie jest to tylko odgrzewanie starego mielonego kotleta, lecz ze świeżych produktów według klasycznej receptury przygotowanie często niezwykle
apetycznego krwistego steka. Wspomnę tylko z tych ostatnich głośnych produkcji
Tarantinowski The Hateful Eight, Tommy’ego Lee Jonesa The Homesman czy niszowy nieco Slow
West Johna MacLeana. Każdy z nich na swój własny sposób oryginalny, choć osadzony
w estetyce dość przewidywalnej, jednak Bone Tomahawk to pośród dzisiejszych
westernów zdecydowanie nowa liga, z naciskiem na bezpośredni przekaz, gdzie
przemoc pokazana do bólu dosłownie zahaczając nawet (może to przesada) o
stylistykę gore. Festiwal brutalności ze skalpowaniem, przebijaniem i
rozrywaniem w roli kluczowej, dla wielbicieli krwawej rzezi na modłę Piły czy innych spektakularnych slasherów. Na tyle efekciarski by skutecznie podrzucić
western żądnym flaków smarkaczom i w miarę intrygujący merytorycznie by
intelektualiści mogli zachwycić się jego przenikliwością. Przewraca treść żołądkową i umysł pobudza jednocześnie. Jak na debiut za względnie niedużą kasę, we własnej lidze produkt zaiste imponujący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz