Napiszę krótko, gdyż będąc szczerym to nie ma chyba
zbytnio o czym się rozpisywać. Mianowicie Clint Eastwood jako ikona westernu
wypada jak zwykle przekonująco, rola bohatera przemierzającego prerię mu
nieobca, stąd nawet jako zakamuflowany rewolwerowiec pod postacią pastora
wymierzającego sprawiedliwość jest interesujący. W tej swojej firmowej manierze
kamiennej twarzy i prawdziwie testosteronowej męskości w pełni autentyczny.
Zjawia się o właściwej porze w odpowiednim miejscu by zaprowadzić porządek, ratować
uciskanych przed bezwzględnymi zawodowcami oraz mimochodem zdobywać niewieście serca.
Bezbronni poszukiwacze złota i ich rodziny mogą już poczuć się bezpiecznie pod
opieką anioła stróża, a on sam wyrównać rachunki i odkupić winy z przeszłości.
No tak cieszy, że Niesamowity jeździec narobił zamieszania swoją obecnością, że
uwolnił ducha walki przeciw pazerności, sile pieniądza i pozwolił dobru
zatriumfować nad złem. ;) Tak, to schemat jak cholera, naiwność i prostota bije
po oczach i niestety nie pozwala z czystym sumieniem postawić jeźdźca na tej
samej półce, tuż obok Bez przebaczenia. Tylko siedem lat dzieli te produkcje, a
przepaść między nimi ogromna. Jedynie sam mistrz w obydwu jako aktor jest w stanie wzbudzić zachwyt, bo w roli reżysera podpisującego się pod nimi wyłącznie w jednym przypadku ma powody do dumy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz