poniedziałek, 20 marca 2017

Silence / Milczenie (2016) - Martin Scorsese




Sporo o Milczeniu mocno krytycznie napisano - wiele cierpkich słów wypowiedziano pod adresem pracy, jaką w tym przypadku Scorsese wykonał oraz w stosunku do jego religijnych przekonań, które w najnowszym obrazie niby zbyt dosłownie gloryfikuje. Stąd miałem wiele obaw przed projekcją, a ją samą w czasie odwlekałem, by na własne oczy szybko się nie przekonać ile w komentarzach uzasadnionej krytyki, a może nietrafnych spostrzeżeń i nadinterpretacji? Błąd to był mój duży, że słuchając tych opinii nie poszedłem za głosem intuicji, by z miejsca samodzielnie sprawdzić wartość Milczenia. Umiarkowane oczekiwania zbudowane na fundamencie chłodnego przyjęcia obrazu przez ekspertów, w końcu spotkały się z doświadczeniem pochodzącym z osobistej autopsji i stwierdzam z przekonaniem, iż strach przed kompromitacją mistrza miał zbyt wielkie oczy, a pozorna jednoznaczność, głównie końcowych scen mogła w oczach wielu recenzentów interpretację zniekształcić. Od strony technicznej, a przede wszystkim wizualnej to prawdziwa perfekcja z fenomenalnymi zdjęciami, z kamerą harmonijnie podążającą za postaciami, z widowiskowymi panoramicznymi ujęciami urzekającej przyrody i kilkoma udanymi próbami wszczepienia do formy klasycznej dla mistrza tzw. boskiej perspektywy. Z aktorstwem na bardzo wysokim poziomie, z naciskiem na role japońskiej obsady, gdzie Issei Ogata w roli inkwizytora-negocjatora z przyklejonym uśmiechem uzasadnionej wyższości, prowokuje u zaślepionego Padre wątpliwości i pobudza poczucie winy. Jestem nawet skłonny z powściągliwą, ale jednak pochwałą objąć grę Andrew Garfielda, który u Gibsona w Przełęczy ocalonych męczył tym płaczliwym wyrazem twarzy okrutnie, a tutaj pomimo zachowania w dużym stopniu podobnej maniery nie mierzi już nią tak bardzo. Na pozór to obraz mało skomplikowany, wręcz czarno-biały z wyraźnymi kontrastami i rozumiem, że wielu zapewne tej iluzji uległo zauważając, iż dobro i zło jest w nim ukazane nazbyt szablonowo i nienaturalnie. Jednak wydaje się to fasadą, być może nawet świadomie jako zachęta do dyskusji przez błyskotliwego mistrza kina zastosowaną, bo pod warstwą uogólnień naprawdę sporo aluzji do kwestii etycznych przemycone. To w rzeczywistości absolutnie nie jest próba wyłącznie uświęcania ofiar częściowej chrystianizacji Japonii (choć końcowa dedykacja może to sugerować), gdyż świat relacji pomiędzy religiami i ich wyznawcami nie sprowadza się li tylko do stygmatyzacji oprawców i idealizacji postaw ich ofiar. To skomplikowany obraz, gdzie wątpliwości współegzystują z żarliwych przekonaniem o racji, gdzie tradycja konfrontuje się z wpływami z zewnątrz, gdzie podział na pana i chłopa, tudzież elitę i pospólstwo granice i różnice w odbiorze idei wyznacza. To manifestacja zarówno własnego przywiązania Martina Scorsese do religijnych dogmatów, jak i otwarta refleksja nad sensem i etyką ewangelizacji bez względu na koszty. To wreszcie i może przede wszystkim próba odpowiedzi na pytanie, czy można wewnętrznie głęboko wierzyć, a na zewnątrz tej wierze okazywać pogardę, bo okoliczności dla dobra sprawy takiego rodzaju hipokryzję wymuszają? Scorsese w moim przekonaniu unika w odpowiedziach jednoznaczności i także z szacunkiem traktuje obraz buddyjskiej Japonii. Nie marginalizując wielu istotnych zmiennych w rachunku krzywd i win, dostrzega, że ci „potworni” samuraje nazywani pieszczotliwie poganami, którzy nie chcieli konkurencji, bronili tradycji dziadów przed wpływami z zewnątrz. Nie przemilcza częstokroć bezsensu męczeństwa, ofiary z cierpienia i śmierci, nie okopując się stanowczo po jednej ze stron konfliktu. Obraz tym samym skutecznie i sugestywnie daje do myślenia i co ważne z różnych perspektyw światopoglądowych pozwala materię analizować. Jest rodzajem świadectwa do jakich okropieństw prowadzi potrzeba posiadania monopolu na władzę, także tę z religijnych względów przywłaszczaną, jak nisko upadają ci, co przekonani o własnym powołaniu i broniący przywilejów z taką łatwością ból zadają. Tutaj nie ma bez winy postaci, tutaj są ofiary własnej bezmyślności i nienawiści innych, a wszystko w imię wyimaginowanych bożków i obsesyjnego przywiązania do tradycji czy kultury. To żadna arogancka chrześcijańska propaganda, to rozbudowany film o szaleństwie rozumu, a różnica pomiędzy ukazanymi antagonistami taka, że jedni mieli narzędzia i moc sprawczą by niszczyć obce przekonania, a drugim brakowało tych możliwości. Nie trzeba ogromnej wiedzy i tak samo potężnej wyobraźni by dostrzec, że te role na kontynencie europejskim i w obu Amerykach były zamienione - prześladowani chrześcijanie, w innych rejonach sami bezwzględnie prześladowali. Gdzie kończyli poganie i heretycy? Z jakim rozmachem europejska inkwizycja odbierała ludziom życia? Kiedy mają władzę to są paniskami, rządzą i dzielą, swój światopogląd bezlitosnymi metodami narzucając. Nie posądzam jak wielu to uczyniło Martina Scorsese o stronniczość, a szacunku i pewności do jego pozbawionego radykalizmu przywiązania do katolickich reguł nabiorę, jeśli dla koniecznej równowagi w najbliższej przyszłości coś o historii "dobroduszności" kościoła w Europie nakręci.

P.S. Jeszcze jedno, tak na marginesie, ale nie bez wpływu przecież na odbiór Milczenia. Ta cała filozofia stojąca za porwanymi obłędem religijnym misjonarzami jest dla mnie, jako agnostyka, względnie ateisty (szczegóły) całkowicie niezrozumiała. Strategia bezczelnego egoistycznego zaszczepiania na niezrozumiałym kulturowo gruncie własnej i arogancko uznanej za tą właściwą wersji prawdy. Działania w rodzaju nieście "dobrą" nowinę w świat, ewangelizujcie bądźcie nauczycielami, wciskajcie Jezusa Chrystusa tym, którzy go nie potrzebują, wykorzystujcie prostactwo, frustracje i sytuację materialną najniższych warstw. Zadaje pytanie - czy taka jest powinność dobrego żarliwego chrześcijanina? Tego nie jestem w stanie zrozumieć, że jak człowiek jest szczęśliwy ze swoimi przekonaniami, jak one dają mu radość, to ma wewnętrzną potrzebę narzucania innym jak mają żyć, podług jakich zasad funkcjonować. Ta cała chęć sprzedawania swojego Boga jest żałosna i niebezpieczna, nie szanuje człowieka, a wręcz go uprzedmiotawia, traktuje jak wirusa infekującego lub organizm stający się nosicielem. To taka zaraza odbierająca rozum i pozbawiająca rozsądku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj