Ben Affleck aktor
przeważnie emocjonalnie niewylewny, bez charyzmy niemrawy, taki totalnie toporny,
szczególnie odkąd postanowił być na ekranie przy każdej sposobności wyłącznie
kopią postawnego, a nawet posągowego Batmana. Reżyser z Pana aktora zaś do tej
pory bardzo przyzwoity, w jednym lub dwóch przypadkach nawet wyśmienity, stąd
oczekiwania moje z jednej strony były spore, z drugiej natomiast obarczone
zasadnym niepokojem. Do tego tematem którym zechciał się zainteresować kino
gangsterskie w oparach klasycznego noire, więc i moja uwaga odnośnie projektu
podbita do poziomu niecierpliwego wyczekiwania. Jak ta robota starszego Afflecka
w rzeczywistości się prezentuje? Kręcę teraz nosem, robię wymowne miny i
napiszę, iż nie jest to produkcja całkowicie do bani, bo na pojedyncze
komplementy może i zasługuje. Tyle, że te walory mogą mieć wartość, ale akurat
nie dla mnie. Bo klimat i zdjęcia mocno komiksowe, a ta narracja głównego
bohatera to wypisz wymaluj sentencje jak z Raymonda Chandlera, tylko nazbyt
mocno przesiąknięte nieznośną, choć przecież charakterystyczną pozą. Poszukam jeszcze może na siłę i uwagę
zwrócę na widowiskowy pościg, atrakcyjne kobiety i wreszcie jedno mordobicie,
gdzie czuć było, że to dupsko skopane i nos łamany efektownie. I żałuję, że to
tylko tyle kiedy dominuje brak jakiegokolwiek ekscytującego pulsu, jest mdło,
miałko i strasznie plastikowo. Czekałem bez skutku przez dwie godziny na zwrot
konkretny, na wytęsknione coś, które opowieść ożywi. A tu bida, ikry brak i
jeszcze dolegliwy zapach tworzyw sztucznych w miejscu, gdzie powinna rządzić
woń testosteronu zmieszana z aromatem elegancji, tudzież namiętności gorącej i smrodem prochu. W
oczekiwaniach nie miało być może arcymistrzowsko, ale w tym przypadku to chyba
nawet do przeciętności brakuje. Czy będzie jeszcze dla dobrego kina pożytek z
Pana Benjamina? Obawiam się, iż z tym kołkiem w czterech literach wyłącznie w
formule niemych figur woskowych może atrakcję stanowić. Myślę, że w tej
hollywoodzkiej rodzinie Afflecków jest obecnie tylko jeden prawdziwy facet.
Taki co autentycznych uczuć się nie wstydzi i nie chowa się pod maksymalnie nienaturalną,
przed lustrem wystudiowaną pozą. Szkoda szczególnie Bena reżysera, bo
sprawności aktorskiej to ja absolutnie po nim już na starcie się nie spodziewałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz