Bez żadnych wątpliwości w moim
przekonaniu najlepsza pełnometrażowa fabuła jaką otrzymaliśmy od Terry'ego
Gilliama. Poziom porównywalny wyłącznie z Fisher Kingiem. W obu przypadkach
walorem kapitalne role, i tak jak we wcześniejszej perełce zachwycał Williams z
Bridgesem, tak tu popis daje Pitt i poziomem dorównuje mu Willis. Błyskotliwy
scenariusz, skomplikowany z wyobraźnią podbarwiony osobliwym poczuciem humoru i
wizualną ornamentyką charakterystyczną dla maestro Gilliama. W tym zakręconym
aczkolwiek czytelnym scenariuszu jest istotne drugie dno, ważny temat związany
z ekologią, rolą teorii spiskowych, terroryzmu ideologicznego, informacyjnej
propagandy i filozoficzną analizą konsekwencji podróży w czasie. Okrutna wizja przyszłości, zsyntetyzowana z
równie odpychającą rzeczywistością przez pryzmat przeszłości. Obraz z
horyzontalnie zmienianą pozycją kamery, muzyka z tymi wyjątkowymi brzmieniami
akordeonu, przedmioty i otoczenie inspirowane cyberpunkiem, futurystyczne wizje
i psychiczne zaburzenia, odjazdy i odloty, ale trzymane w miarę w ryzach dzięki
czemu 12 małp pośród innych filmów Gilliama wyróżnia się mniejszym poziomem
niezrozumiałych abstrakcji. Dwie dekady temu zrobił na mnie ogromne wrażenie,
dzisiaj oglądany nie stracił nawet w drobnym stopniu na sile przekazu i
wartości. Chociaż na szczęście jako gatunek nie doprowadziliśmy jeszcze do
samozagłady, to z pewnością ostro
zbliżyliśmy się do krawędzi, a jej przekroczenie to niewątpliwie tylko kwestia czasu. Myślę, że to jest film o profilaktyce, znaczy lepiej zapobiegać niż leczyć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz