Taka oto sytuacja! Mam wolny wieczór, spędzam
go zatem dla „odmiany” na kanapie przerzucając kanały - pomiędzy programami dryfuję o
ludziach uciekających od cywilizacji, żyjących na krańcach świata w
ascetycznych warunkach, a sportowymi zmaganiami zawodowych koszykarzy z północnoamerykańskiego
kontynentu. Dwa, trzy pstryczki na pilocie i przypadkiem wpadam na Kulturę (bo odkąd dobra
zmiana włada publiczną, znaczy narodową TV to rzadko płacony abonament
wykorzystuję) i widzę, że już za dwie minuty Allenowski Manhattan
będzie pokazywany. Myślę sobie, że szkoda taką okazję przegapić, bo to tytuł z
bogatego dorobku gawędziarza jeden z najgłośniejszych i najliczniej
nagradzanych, a że ja braki w znajomości filmografii Konigsberga posiadam, to
wypada je w końcu systematycznie nadrabiać. Nie żebym charakterystycznej formy
Allena nie lubił i nie doceniał, zwyczajnie ta intelektualna formuła nazbyt
powtarzalna, a przeto po kilkunastu produkcjach nie aż tak atrakcyjna. Są jednak
takie chwile kiedy z satysfakcją spotykam się z jego bystrymi analizami, a po
lampce wina (czasem dwóch, trzech…) to już robię to z ekscytacją. :) Przyjazne
zbiegi okoliczności wówczas wieczorem kierowały, zatem wiadomo… obejrzałem
żarliwie ten jego Manhattan. Nie napiszę jednak nic nowego ponad to co do tej pory w
temacie filmów Allena skreślałem, bo to klasyczna wariacja z Nowym Jorkiem w roli
równoprawnego bohatera fabuły, z bogactwem wymyślnych figur językowych,
konstrukcji dialogów błyskotliwej, określeń wyrafinowanych i intelektualnego
dyskursu o sztuce, kulturze i filozofii. Rozgadane, czasem przepaplane, z
poczuciem humoru, bo mimo, że takie intelektualne to w rozrywkowym przecież
tonie. Taka romantyczna i nieco kontrowersyjna historia, gdzie Diane Keaton
błyszczy, wielka Meryl Streep swój charakter zaznacza, a dominuje narcystyczny
Pan z metra cięty. Gdzie słowa psychoanalityk i apodyktyczna pojawiają się dziesiątki
razy, a bohaterowie pół życia spędzają na zastanawianiu się gdzie doszukać się
sztucznego problemu, bo tych prawdziwych to raczej nie mają. Klasyczne kino
czerpiące z hollywoodzkiego dorobku, nieco ubarwione manierą Allena, a mnie wciąż nie
przestaje dziwić, że tak kreatywny i bystry umysł miast przekraczać granice,
otwierać nowe drzwi to z uporem fiksuje się na cyklicznym robieniu kina powtarzalnego.
Przecież każda jego kolejna produkcja to tak naprawdę kalka ikonicznych obrazów sprzed lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz