Dość często ostatnio pozwalam zaistnieć
wokalnie Anneke van Giersbergen i zastanawiam się czy powinienem zacząć martwić
się tą tendencją - szczególnie, iż byłem od lat przekonany, że niewieście
trele mnie już nie interesują. :) Może powodem powracania na nowo do kilku
albumów The Gathering nie są popisy Pani wokalistki, a sama muzyka i jej jakość? Bez rozstrzygania czy magnesem Anneke czy warstwa instrumentalna, przyznaję jednak, iż odrobinę się wstydzę,
gdy taki rodzaj wrażliwości muzycznej zaczyna u mnie dominować. To taka eteryczna magia,
której się poddaje, a z którą ze względu na płeć nie powinno być mi po drodze. Usprawiedliwiam teraz te kroki, stosując strategię żartu, spojrzenia na
sprawę z przymrużeniem oka, jednakże „poważnie” pisząc mam świadomość, iż subtelnieje z wiekiem, a przyszłość moja może być już pisana pod znakiem totalnej
słabości do miękkich dźwięków. Może na wyrost dramatyzuję, ale strach jest,
kiedy pomyślę gdzie mogą zawitać moje gusta za lat kilka, może kilkanaście. ;) Póki co napędzany sentymentem kontakt z kompozycjami Holendrów nie jest jeszcze szczytem łagodności, bo w miarę ciężkich gitar na if_then_else całkowicie nie zarzucili, a w
poniektórych numerach rasowa rockowa werwa wyczuwalna jest odpowiednio
wyraźnie. Wiosła może nie dominują, ale skutecznie przypominają, iż nawet
jeżeli The Gathering na krążku z 2001 roku zmierza w stronę czegoś w rodzaju transowego trip
hopu z wyraźnym progresywnym zacięciem, to jednak pamięta z jakiej muzycznej ziemi pochodzi. Od siermiężnego doom metalu przecież zaczynali, a że przy nim nie
pozostali, tylko dobrze świadczyć o nich może. Bowiem broń hmmm… (nie)Boże, absolutnie nie deprecjonując
wartości różnorodnego metalowego rzężenia uważam, że każdy zespół, który sam
siebie szanuje powinien zawsze podążać za głosem instynktu i nie ograniczać się
do odcinania kuponów od zdobytej (w tym akurat przypadku) względnej sławy.
Szacunek zyskany odwagą podążania własną drogą, nie zważając na trendy i
rezygnując z cumowania w bezpiecznej przystani jest wart znacznie więcej niż
ten powiązany z pozostawaniem w artystycznej stagnacji, produkując kolejne
wariacje na temat najbardziej popularnego własnego albumu i przy okazji
nabijając sobie kieszeń srebrnikami za cenę poddania się presji fanów i rynku. Przynajmniej
ja w kontekście The Gathernig zasadniczo w wyższym stopniu cenię przykładowo właśnie if_then_elese
czy How to Measure a Planet? od Nightime Birds, będącego słabszą kopią swego
czasu genialnego Mandylion. Rozumiem, że The Gathering po tej nie w pełni
udanej próbie zdyskontowania swojego najpopularniejszego krążka poczuli, iż nie
tędy droga do artystycznego samospełnienia, a kolejne akty przywiązania do
stylu albumu z roku 1995 będą nierozsądnym brnięciem w ślepą uliczką.
Szczególnie, że był w nich potencjał na więcej, co udowodnili pisząc kolejne
rozdziały w swojej historii i robiąc to na tyle sprawnie i ekscytująco, że
nawet po latach dobrze się gawędzi o płytach odnajdujących się w rejonach coraz
mocniej oddalonych od doomowo gotyckich korzeni. Pisałem przy okazji refleksji
w przedmiocie How to Measure a Planet? iż zweryfikuje z dzisiejszej perspektywy
także wartość krążków po if_then_Else nagranych i coraz mocniejsze mam
przekonanie, że słowa dotrzymam, bo częste ostatnio w odtwarzaczu wizyty płyt z
lat 1995-2001 grunt pod wycieczki do bliższej przeszłości przygotowują.
P.S. Obietnica złożona i to po linii
obaw o których powyżej pisałem. Teraz nic mnie nie uratuje przed zatonięciem w rzewnym plumkaniu. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz