O bidulkowatym Edwardzie, który zamiast dłoni
zestaw do cięcia, przycinania i cieniowania posiada, czyli o ciekawości, wrażliwości, samotności i inności. Niezrozumieniu, odrzuceniu i cierpieniu, stereotypach konwenansach i ogólnie budowaniu iluzji na pokaz - na poły poważnie
i z groteskowym poczuciem czarnego humoru. Stąd konkluzja się rodzi, że choć
nie każda bajka kończy się dobrze, to zawsze przynosi ze sobą morał, a że kino Burtona
jest wyjątkowe nie muszę nikogo do tego tytułu przekonywać. Lecz ceniąc niezwykły klimat jakim
nasycone jego fikuśne obrazy, nie muszę jednocześnie popadać zawsze w zachwyt
nad jego treścią, bo niestety Burton ma to do siebie ze czasem przedkłada efekt
wizualny (charakteryzacja, scenografia) nad wysokich lotów efektywność emocjonalną.
Jest jednak w jego karierze niewielka ilość tytułów, które mają jedno i drugie.
Nie mam w ich przypadku poczucia dyskomfortu, że to ładne ale w środku to
banalne lub zwyczajnie puste. Edward jest gdzieś wpół drogi, bo to wciąż
pewnego rodzaju baśń w formule kina familijnego, ale jak to się zwykło mówić
gdy z taką konwencją się ma do czynienia - bawiąc uczy i ucząc bawi. :) W tym
przypadku bardzo sugestywnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz