czwartek, 15 marca 2018

Black Moth - Anatomical Venus (2018)




Nie na darmo w sieci od czasu do czasu myszkuję, różnych ciekawych zjawisk muzycznych z uporem poszukując. Nie zawsze trafiam na rzeczy przełomowe, częściej są to dość świeżo podane, ale jednak stylistyczne mariaże dźwięków już mocno wyeksploatowanych. Nie zrażam się jednak i czerpię satysfakcję nawet wtedy, gdy młodość w pewnym sensie zadowala się rolą epigonów. :) Z rzadka też idę w ciemno za sugestiami w nazwie się kryjącymi, częściej zaś jeśli nazwa dotychczas o ucho mi się nie obiła, zainteresować mnie może wyłącznie oprawa graficzna. W przypadku Black Moth obrazek z koperty nie należy do kategorii, która uwagę moją by przykuła. Logo z wyświechtaną czernią też nie mogło być czynnikiem decydującym, a brak jakiejkolwiek wcześniej zarejestrowanej w pamięci wzmianki o tej ekipie, skazywał ją właściwie na zatonięcie w morzu, czy nawet oceanie lepszych bądź gorszych bandów z kategorii stoner/doom. Nie rozumiem więc totalnie skąd impuls, by przekleić zlepek dwóch słów do wyszukiwarki youtube'a i poświęcić absolutnej anonimowości kilka minut. Nie rozkminiam jednak ponad potrzebę genezy mojej reakcji, w podświadomość się nie zanurzam, bo to z zasady działanie ryzykowne, tylko cieszę się przeokrutnie, że podejmując kroki niezrozumiałe trafiłem na młodych Brytyjczyków, których nieodkrywcza twórczość cholernie intensywnie mnie pochłonęła. Na jak się okazuje ich trzecim długograju przebój goni przebój, znaczy oczywiście w tym postsabbathowym rozumieniu tego znienawidzonego przez underground określenia. Numery są bezwstydnie chwytliwe, z miejsca wpadające w ucho ale i kopią konkretnie, nie dając jednocześnie powodów do utyskiwań na zbytnią banalność konstrukcji. Anatomical Venus nie pretenduje w żadnym stopniu do bycia wymagającym dziełem sztuki, świat rockowo metalowy nie padł na kolana przed jego majestatem, tym bardziej oddechu nie wstrzymywał przed jego premierą, a magazyny opiniotwórcze nie zabiegały i nie zabiegają jeszcze o wywiady z tymi dzieciakami, ale (i tutaj zawieszam głos na sekundkę), nie jestem przekonany czy w przyszłości nie będą o nie zabiegać. Bowiem w porównaniu do kontynuacji debiutu, czyli krążka sprzed czterech lat (tak, zrobiłem już prewencyjne odsłuchy) Anatomical Venus to spory krok w przód w kwestii warsztatu kompozytorskiego i zapewne mentalnego nastawienia do scenicznej kariery. W dziesięciu utworach, równych jak grządki działkowca na emeryturze, czuć skupienie i dyscyplinę, a wrażliwość muzyczna zatopiona w emocjonalnej stronie dźwięków nie ogranicza się li tylko do topornej aranżacji. Na tej żyznej, bo utalentowanej i pełnej pasji glebie wyhodowali spory potencjał zainteresowany korzystaniem z bogatego dorobku w ogólności stoner rocka i doom metalu, z nieco mniejszym udziałem heavy harmonii czy punk-rockowego szaleństwa (Pig Man). Dysponując ponadto wokalnym klejnotem w postaci głosu Harriet Bevan mają naprawdę uzasadnioną szansę na wyjście poza ograniczoną gatunkiem, dość mizerną rozpoznawalność. Czego z tego miejsca im szczerze życzę i wracam do wyśpiewywania tekstu z Severed Grace i nie tylko z niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj