Haneke
bez nadęcia i wysiłku portretuje zamożną trójpokoleniową rodzinę owdowiałego emerytowanego przedsiębiorcy
budowlanego. Każdego jej członka z osobna, współzamieszkujących jedynie
wspólnie w rodzinnej kamienicy, lecz w osobnych mikrokosmosach własnego życia
funkcjonujących. Nie traktuje ich obrazu wspólnotowo, gdyż w żadnym głębszym
uczuciowym stopniu jej nie tworzą, a wszelkie relacje sprowadzają się do
kurtuazyjnych uprzejmości, troski z obowiązku, tudzież może z przyzwyczajenia. Dokonuje
tej subtelnej wiwisekcji, dość pozornie jałowej emocjonalnie, bez szarż, z
immanentną powagą i zaskakującą lekkością - płynnie, jakby z wnętrza i zarazem
z dystansu. Z pułapu nieosiągalnego dla ogromnej rzeszy kinowych twórców, ze wzbudzającym
autentyczny podziw erudycyjnym doświadczeniem reżyserskim, wręcz nawet pewnym rodzajem
bezczelności, zachowując pełną kontrolę nad konstrukcją i jej aranżacją. Nie potrzebuje
niczego udowadniać, nie ma konieczności wydumanymi chwytami, czy dramatycznymi
sztuczkami zjednywać sobie przychylności widza, bo ten którego on ceni i do którego przekaz kieruje, sam
będzie potrafił dostrzec w prostocie formy mistrzowską umiejętność odkrywania
głębi. Obraz to z rodzaju psychologicznych majstersztyków, zgłębiających dusze
postaci dostojnie, z niezwyczajną maestrią i przenikliwością. Czyste,
naturalistyczne kino, wysokiej wartości merytorycznej i emocjonalnej, w którym
zwyczajność nabiera cech wyjątkowości w obliczu skromnych środków wydobywających
bogatą przestrzeń pomiędzy wierszami i pod powierzchnią kompozycji. Bez natrętnej
obecności muzyki, która często w dramatach pełni rolę podobną do śmiechu z
puszki w telewizyjnych komediach, podpowiadając widzowi, kiedy on ma się wzruszyć czy poruszyć.
Wyłącznie operując ciszą, będącą neutralnym tłem dla pełnych treści dialogów i
doskonałego aktorstwa. Posługując się rezolutnie szczwaną przekorą i błyskotliwą
ironią, ukrywając tą gorzką historię pod tak optymistycznym tytułem.
P.S.
Może jeszcze pokuszę się o interpretację, zauważę nieco wartościująco, że
postacie żyją w bańce, fiksując się na błahostkach, korzystając z mnóstwa
przywilejów powiązanych ze statusem majątkowym. Korzystają z życia, może nie zachłannie, ale jednak czerpią egoistycznie ze studni możliwości, lecz nie są szczęśliwe, a ich indywidualnym życiem wewnętrznym kierują pokusy, słabości i genetyczne
dyspozycje bądź psychiczne skrzywienia. Nie potrafią w większości odczytać i
zrozumieć własnych emocji, a jedynym dotkniętym tą mocą pozostaje pragnący
ucieczki z tego świata, zniedołężniały senior rodu. Tak teraz sobie myślę sprowokowany przez
Hanekego, że każda faza życia, to nieprawdopodobnie trudne doświadczenie,
zawsze w specyficznych uwarunkowaniach okoliczności i zawsze o
uniwersalnym charakterze konstruktywnych wniosków. Beztroskie dzieciństwo, okres adolescencji, pełna
zachowań ambiwalentnych młodość, kryzys wieku średniego, odkrywające w końcu
względną równowagę życie po pięćdziesiątce i wreszcie podsumowująca czasem nieznośnie długa starość. Wszystkie powyższe zdobne
w kryzysy, które bez patetycznej empatii, lecz z chirurgiczną precyzją i nestorską wrażliwością wybornie
prześwietlił Haneke.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz