Zaległość filmowa bardzo obowiązkowa, zatem najwyższa już pora była aby ją nadrobić i w
towarzystwie pochwalić się znajomością współczesnego europejskiego kina, które
światowe laury zbiera. Toni Erdmann to jak się bez wielkiego zaskoczenia okazuje świetna gorzka satyra, oryginalnie opowiedziana i do bólu realistyczna. Celna
diagnoza korpoludkowego niby życia, kondycji mentalnej i moralnej szczurzych sprinterów,
po stanowiska, po kasę, tak właściwie to po ch** wie co? W ich luksusowym życiu
ustawiczny stres, napięcia, presja, zimne relacje biznesowe, samotność pośród
ludzi i w kontrze puste przyjemności rekompensujące, nawet niepołowicznie deficyty
bliskości. W tle usankcjonowany prawnie system wyzysku, działalność
międzynarodowych korporacji na świeżym wschodnioeuropejskim rynku - grube
pieniądze robione na garbie młodych demokracji. W tym świecie pozbawionym duszy,
śmiertelnie poważnym, morderczo precyzyjnym w swej autodestruktywnej formule,
pojawia się błaznujący turbo dziadek. Cholernie inteligentny, przenikliwy i
przebiegły, który osobliwy plan w życie wprowadza i nie pozostawia swej pierworodnej
córce, będącej modelowym przykładem korposzczurzycy, na zignorowanie
błyskotliwych podtekstów i sugestii. W tym pajacowaniu jest metoda, w nim jest prawdziwa miłość i głębokie oddanie - zdroworozsądkowa empatia i ambitna prowokacja. Obraz Maren Ade, gdyby nie przedobrzone rozmiary i pewne
mankamenty narracyjne, to okrutnie niebanalny, piekielnie dobry film o rzeczach
najważniejszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz