piątek, 16 marca 2018

Turbowolf - The Free Life (2018)




Chyba nie bardzo się spodziewałem, że The Free Life tak bardzo mi w głowie namiesza i tak intensywnie zagości w mojej świadomości. Two Hands sprzed trzech laty wprowadził mnie w świat dźwięków jakie kwartet z Bristolu na swój specyficzny sposób tworzy, zapewniając masę dobrych wrażeń muzycznych i przede wszystkim świetnej, uroczo barwnej zabawy. Zatem prowadząc logiczne rozumowanie przyczynowo-skutkowe nie powinienem być zaskoczony, iż mam ochotę ogromną na kolejną porcję ich radosnego retro grania. Jednak co innego usmiechnąć się z satysfakcją podczas pierwszego kontaktu z The Free Life, po czym przełączyć na inną nutę, a co innego zapetlić album na kilka co najmniej kolejnych i wpaść w obłęd polegający na rytmicznym podgrygiwaniu w takt muzyki. Usiądę na chwilę, wyrównam oddech i napiszę, iż to kapitalny krążek w mojej ocenie, w swym kolorycie cholernie oryginalny na współczesnej rockowej scenie, bo wykorzystujący częstokrość klasyczne, z przełomu lat 70-tych i 80-tych gitarowe rozwiązania, żeniąc z finezją punkową dynamikę z rockowym pazurem i popową przebojowością. Bez megalomańskiego nadęcia, czy przekładania kilku fakultetów z muzykologii na kompozycyjne universum, tylko z lekkością i bezpośrednią ofensywnością w kierunku bezpretensjonalnej rozrywki na wysokim aranżacyjnym poziomie. Dynamicznie, energetycznie, z polotem i dystansem, ze sporą ilością figlii, igraszek i czystej frajdy z grania. Tym razem jeszcze bliżej "tanecznego" popu, harcując na rozkręconych potencjometrach i rozgrzanych wzmacniaczach oraz lejąc syntezatorowe plamy na ten lepiący się do ucha kolorowy, rytmiczny (nie wiem, może nawet narkotyczny) lot. Z kilkoma, dla urozmaicenia zaproszonymi gośćmi, fajnymi obrazkami do singlowych numerów, prowokując mnie do wyjazdu na Wrocławski koncert, chociaż okoliczności do takiej wycieczki niezbyt sprzyjające.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj