Nie mam teraz poczucia,
że dobrze sobie uczyniłem oglądając film Andrzeja Jakimowskiego, bo zobaczyłem to, co w zasadzie już wiedziałem, a sam seans okropnie popsuł mi względnie dobre samopoczucie ostatnio z uporem maniaka bronione unikaniem wszelkiej maści serwisów
informacyjnych. Jego analiza nie nastręczyła jakichkolwiek problemów natury
intelektualnej, wszystko podane zostało na tyle bezpośrednio, by bez wątpliwości przesłanie odczytać, a artystyczna formuła sprowadziła się do już od Zmruż oczy powielanej konstrukcji kompozycji, zbudowanej z oczywistych klisz, tym razem dodatkowo z
dokumentalnym sznytem. Pokazanych przy udziale jednej gwiazdy (jak zwykle
świetna Kulesza) i kilkunastu osób z obsady, których nie bardzo kojarzę (sprawdzam... i wiem już, iż nieco mijam się z prawdą). Nie zmieniają jednak te mankamenty faktu, iż
punkt widzenia Jakimowskiego odzwierciedla znakomicie obraz kraju funkcjonującego w zwarciu - w
światopoglądowym starciu dychotomicznym, zaszczepionym przez politycznych cwaniaków. Tyle, w tym miejscu, natomiast w post scriptum....
P.S. ....szersza, okołotematyczna analiza, co do której mam pewność merytorycznej zasadności, zaś brak mi przekonania o jej dobrych, bo unikających stanów konfliktowych konsekwencjach. Ale raz kozie śmierć, a niech się blog trzęsie. :) Mianowicie, smutny i strasznie
przygnębiający w swej wymowie to obraz, który pokazuje brunatną falę nienawiści,
jaka rozlewa się po ojczyźnie, infekując umysły coraz liczniejszej grupy młodych ludzi, przy
fundamentalnym udziale bezrefleksyjnej klasy politycznej. Nie jest to tylko i
wyłącznie dramat o charakterze światopoglądowym, tudzież ideologicznym, chociaż
wydarzenia z ekranu są podporządkowane finalnym ujęciom tzw. Marszu
Niepodległości z 11 listopada 2013-ego roku, które jednoznacznie ale bez
natrętnego komentarza sugerują co Jakimowski spostrzega jako największe zagrożenie
dla kraju. Nim narastająca ksenofobiczna, nacjonalistyczna rodaków obsesja, w skrajnych przypadkach bez większej nadinterpretacji kojarzona z
faszyzmem, która stała się w Polsce zadziwiająco sprytnie nakręcanym trendem. Krytyka rodzimej współczesności w spojrzeniu Jakimowskiego jednako nie
ogranicza się wyłącznie do piętnowania bulwersujących przypadków podpinania
patriotyzmu pod akty wandalizmu i nienawiści. Wrażliwy społecznie reżyser
pokazuje także ułomności liberalizmu gospodarczego, niebezpieczeństwa płynące z
drapieżnego kapitalizmu, rozwarstwienia społecznego, niesprawiedliwego podziału
dóbr i słabości organów sprawiedliwości, funkcjonujących według
nieprecyzyjnego lub całkowicie pozbawionego wrażliwości społecznej prawa,
często też będąc istotnym elementem sitwy, powiązanej grubymi finansowymi interesami. Koniec
końców kiedy napisy finałowe przez ekran przepływają, wniosek kluczowy się
nasuwa. On w istocie polityczny i niestety chyba ostatecznie odbierający nadzieję
na rozsądne zmiany w obliczu tej ziemi. Bowiem od jakiegoś czasu obserwując polityczną zawieruchę,
rodzaj przemiany ideologicznej i ogólnospołeczną antyestablishmentową
tendencję, która wyrosła na gruncie antysystemowym, widać jak na dłoni, że jej
efekty w żadnej mierze budujące. Zmiana bezwzględnie nastąpiła, w społeczeństwie
zaszły zasadnicze przemiany w spostrzeganiu świata polityki i biznesu, obudziło się potrzebne oddolne zaangażowanie, będące pochodną nie tylko medialnych manipulacji. Ale
zbyt wiele pęknięć pomiędzy rodaków ten marsz ku „lepszemu” wprowadził, głębokich
podziałów w łonie jednej ojczyzny, których zasypanie w przeciągu nawet
wieloletnim nie jestem już w stanie uwierzyć. Albowiem jak praktyka wyraźnie
pokazuje, jednych beneficjentów przywilejów władzy zastąpili inni – jeszcze
bardziej radykalni i jeszcze silniej trzymający się koryta. Z prostym przepisem
na długotrwałe spijanie z rogu obfitości, którym w rzeczy samej konsekwentne
polaryzowanie nastrojów społecznych, niczym budowanie sobie armii sekciarskich
wyznawców, zdolnych w swym radykalnym podążaniu za liderem do aktów najobrzydliwszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz