Bohaterem człowiek
totalnie na pracy zafiksowany, funkcjonujący w izolacji dziwak, szeregowy
pracownik biurowy, znaczy gryzipiórek. Prawnik aktywista, który ostatnie trzy
dekady spędził w czterech ścianach kancelaryjnej kanciapy, pod stosem papierów,
owładnięty idealistyczną obsesją. Relikt przeszłości, niedostosowany do współczesności,
wleczący mozolnie potężne przygarbione cielsko z szerokim kuprem, zaniedbany
w ulanej marynarce, za luźnych spodniach z afro i oprawkami niemodnymi od więcej
niż ćwierćwiecza. Poddany po latach oddziaływaniu teraźniejszej mentalności,
zderzający się ze ścianą społecznej obojętności, gdzie ludzkie odruchy radykalnie
zminimalizowane. Przechodzi on na zewnątrz wyraźną metamorfozę, stając się
dopiero teraz paradoksalnie swoim wykrzywionym w zwierciadle odbiciem. Osiąga
status praktyczny, zmienia oblicze pod dyktando nowego celu, pod potrzebę
zaspokajania własnych pragnień. Ale to tylko pozór, bo pod tym kamuflażem
splecionym z rozczarowania, z rozgoryczenia i bezradności nic się właściwie nie
zmieniło, a tylko burza przemyśleń i refleksji inspirowana splotem wydarzeń i
zachowań doprowadza do jednego
kluczowego wniosku. Że to nie on w tej nowej skórze, że ta pragmatyczna poza
nie pokona wewnętrznych przekonań. Ale jest już za późno, mleko się rozlało,
konsekwencją zaprzedania przekonań i w chwili słabości złamania prawa jest
strach i będzie dyscyplinująca kara zadana samemu sobie. Zupełnie formalnie inny to film
niż Nightcrawler, czyli poprzednia super efektowna produkcja Dana Gilroya. Tym
razem bez wizualnych fajerwerków, szokujących obrazów i rozkręconej dynamiki. W tym układzie świadomych założeń, to stonowana opowieść
utkana z subtelności, bez dominujących szarż i permanentnego wrzącego napięcia,
za to z żywym bohaterem, którego przemiana sednem i sensem opowieści. To w
pewnym sensie podobny zamysł ogólny, ponownie opowieść o adaptacji,
reorganizacji mentalnej ale zupełnie różną metodą ukazanej. Seans z każdą
minutą nabierający wartościowego znaczenia i refleksyjnej wymowy, a puenta mimo
swojego tragicznego oblicza nie okazała się jedynie gorzką kwintesencją splotu
ekranowych wydarzeń z wyrazistym pytaniem, czy w tym dzisiejszym świecie czystość naprawdę
nie ma szans na przetrwanie? Niech niesprawiedliwość nas rozjusza, ale nie
niszczy, stwierdza w pewnym momencie Wielebny Roman – to chyba jednak budująca rada.
P.S. 1 Staram się to
przesłanie odnieść do naszych rodzimych obecnych okoliczności i nie mam z tym
najmniejszego problemu. Jest w nim głęboka uniwersalna prawda i celna istota także
polskiej, nie tylko politycznej rzeczywistości.
P.S. 2 Napiszę jeszcze to, co akurat ciężko mi przez klawiaturę przechodzi, bo uczciwość do tego zobowiązuje, chociaż odrobinę podmywa do tej pory stabilne fundamenty na których od lat przekonanie o aktorstwie Denzela Washingtona buduję. Jestem pod sporym wrażeniem tej kreacji, lecz nie popadam w hiper zachwyt, tylko w poczuciu satysfakcji podkreślam, iż jak Denzel wyłączy autopilota to potrafi sterami nieźle się posługiwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz