Nie jest to kino wyjątkowe,
czego żałuję, bo temat zasadniczo z większym rozmachem i finezją potraktowany
mógłby zaowocować dziełem tak samo intrygującym jak wartościowym i
emocjonującym. Nie jest to też z pewnością film słaby, bo wizja reżysera (w
osobie znanego aktora) odnośnie zawartości merytorycznej, emocjonalnej jak i
wizualnej oraz warsztat przede wszystkim Geoffrey’a Rusha, wraz z poczuciem
humoru nie dopuściły do stanu całkowitego zawodu, chwilami nawet budząc
mniejszy lub większy zachwyt. Wygląd pracowni, ściany w niej obdrapane, nieład
w rodzaju tych typowo artystycznych, mnóstwo w niej prac w różnych fazach
ukończenia, w różnym stopniu wiecznie niezadowolonego artystę
satysfakcjonujących robi specyficzny wizualnie klimat, a człowiek będący źródłem
tych niezwykłości budzi ogromne sobą zainteresowanie. Ekscentryk, osobowość
nietuzinkowa, w bliskich kontaktach zapewne równie ciekawa jak irytująco
nieznośna. Artysta dla którego nic ważniejszego ponad sztukę, własne wyrzucanie
twórczej ekspresji, przelewanie na płótno, modelowaniu w gipsie, projektowanie autorskiego
sposobu widzenia rzeczywistości nie istniało. Jego fizyczność, te bruzdy, te
ostre rysy, a w rzeźbach powygniatana faktura, ona jakby żywcem zdjęta z jego
obrazów, ze stylu jaki wykształcił. W tym rola zasadnicza Rusha i speców od
charakteryzacji, że uchwycili to podobieństwo, a aktor mimiką i sposobem
poruszania oddał właściwie tą znaczącą istotę. Kilka, a jak się okazuje
kilkanaście dni z Alberto Giacomettim, to dla Jamesa Lorda nauka nie tylko
pokory i cierpliwości, ale także a może przede wszystkim przeżycie, które
odciśnie swoje piętno na czas długi. Idealnie nieusatysfakcjonowany Giacometti
ze swoją filozofią malarską, rzeźbiarską, wreszcie życiową – traktowaniem
ludzkiego otoczenia, spojrzeniem na znaczenie pieniądza to dziwak jakich mało,
ekscentryk totalny, człowiek zupełnie niepospolity, a przez to niewiarygodnie
fascynujący w swojej odmienności i paradoksalnie nieco zagubiony we własnej
wypracowanej strefie komfortu, dzisiaj zapewne nazwanej potocznie bańką. Powtórzę
tezę wprowadzającą, gdyż potrzeba by ją podkreślić w tym przypadku konieczna, że
to żadne kino wyjątkowe, chociaż o zdecydowanie wyjątkowym człowieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz