Pierwsze ujęcia i
zadaje sobie pytanie obnażające mój brak większej wiedzy w kwestii kina hiszpańskojęzycznego. Czy to jest może świeży, po cichu wprowadzony na ekrany nowy Almodóvar, czy ktoś
kto może chciałby być Almodóvarem? :) Tak sobie na starcie pozwoliłem frywolnie
zażartować, co nie do końca okazało się żartem, bo film Sebastiána Lelio jest w rzeczywistości
bardzo bliski twórczości największego współczesnego hiszpańskiego reżysera.
Jedyny trop który mógłby zwrócić moją uwagę aby powziąść wątpliwości, to brak tego
telenowelowego sznytu którym w charakterystyczny sposób Almodóvare zwykł ubarwiać własne
historie, lub też czynić z nich dodatkową istotę treści. W tym przypadku zamiast
niej postawiono na oniryczny charakter obrazu, w sensie nie tylko i wyłącznie
jego tempa ale przede wszystkim rozmytego kolorytu ujęć. Taki to film
akwalerowy i to nie w sensie dosłownym faktury obrazu, ale narracji wizualnej. Poważny dramat o
odrzuceniu i stracie szansy na względne szczęście, tak samo jak prowokujący wielopłaszczyznowe spojrzenie dramat o rozpadzie rodziny na rzecz zaspokajania własnych perwersyjnych potrzeb. Metaforyczny wielce, z
dwiema scenami (ta z wiatrem i ta z lustrem), które ten środek stylistyczny wykorzystują w sposób zaiście mistrzowski. Wszystko w życiu Mariny jest
skomplikowane, bo to życie konsumpcyjne, bez wewnętrznej harmonii, życie wplątane w zależności bez bezpośredniego na nie wpływu, wreszcie życie w kulturowym odrzuceniu, bez szansy na pełną asymilacje. Bo Marina
mimo starań chirurgów, to taka dziewczyna co wciąż chłopaka niestety przypomina. ;) Frywolnie wystartowałem, frywolnie zakończyłem, w żaden sposób jednak tymi
niepoważnymi zagraniami, nie chcąc umniejszać wartości merytorycznej i artystycznej filmu Sebastiána Lelio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz